06.02.2017 (poniedziałek)
Przed 8-mą siedziałam przy basenie, pijąc kawę i czytając poranne wiadomości - tak naprawdę z poprzedniego dnia, bo w Polsce była w tym czasie noc.
Kiedy Młodzież zawitała na taras, ja byłam już po posiłku. Moje śniadanie codziennie składało się z dwóch etapów: "konkret" czyli grzanki, kiełbaski, pomidory, omlet lub jajko sadzone (z drobnymi zmianami, w zależności od menu w danym dniu) oraz "deser" - słodkie naleśniki, owoce, jogurt z miodem. Najadałam się solidnie, dlatego w zupełności wystarczały mi dwa posiłki dziennie, pozostałym zresztą też. I dobrze, bo gdybyśmy mieli kupować więcej jedzenia, zapewne zbankrutowalibyśmy... Za to kupowaliśmy mnóstwo wody i soków.
Niebo było bezchmurne, co kłóciło się z prognozami pogody. Na szczęście zapowiadane deszcze nie nadeszły i do końca pobytu mieliśmy przepiękną aurę. Zaczynał się upał, zdecydowaliśmy więc, że na plażę pójdziemy dopiero po południu. Do tego czasu czytaliśmy, rozmawialiśmy i po prostu leniuchowaliśmy.
Po popołudniowym plażowaniu i kąpielach w oceanie wzięliśmy w hotelu prysznice i poszliśmy na obiadokolację do "Moon Light". Patrycja zamówiła grillowanego kurczaka, Mateusz ryż z kurczakiem, Szymon zupę, ja krewetki tygrysie, a do tego jeszcze porcję pieczonych ziemniaczków, co okazało się błędem, bo dania Patrycji i moje zawierały duże porcje frytek i surówki, a porcja ryżu Mateusza była bardzo obfita. Nie zdołaliśmy zjeść wszystkiego, a i tak najedliśmy się, jak bąki... Napiliśmy się też oczywiście soków ze świeżo wyciskanych owoców. Ja najczęściej serwowałam sobie pyszny sok z ananasa. Poprosiliśmy o zapakowanie pozostałości na wynos, jedzenie przydało się wieczorem, kiedy zgłodnieliśmy.
Po kolacji poszliśmy do bankomatu, w którym - jak się okazało - zabrakło gotówki, musieliśmy zatem przespacerować się na drugi koniec głównej ulicy do innego. Po drodze kupiłam kilka suwenirów.

W hotelu Mateusz "załatwił" dla nas śniadanie na wynos na wycieczkę w następnym dniu. Posiedzieliśmy z piwem przy basenie i dość wcześnie poszliśmy spać.