Królestwo Belgii
(nl. Koninkrijk België, fr. Royaume de Belgique, niem. Königreich Belgien)
- Dewiza: W jedności siła (nl. Eendracht maakt macht, fr. L'union fait la force, niem. Einigkeit macht stark)
- Stolica: Bruksela
- Język urzędowy: niderlandzki, francuski, niemiecki
- Hymn: Brabançonne (Pieśń Brabancji, od 1860r.)
Holandia / Królestwo Niderlandów
(nl. Nederland / Koninkrijk der Nederlanden)
- Dewiza: Utrzymam (nl. Ik zal handhaven, fr. Je maintiendrai)
- Stolica: Amsterdam / Haga
- Język urzędowy: niderlandzki, fryzyjski
- Hymn: Wilhelmus van Nassouwe (Wilhelm z Nassau, od 1932r.)
Luksemburg / Wielkie Księstwo Luksemburga
(lb. Lëtzebuerg / Groussherzogtum Lëtzebuerg, fr. Luxembourg / Grand-Duché de Luxembourg, niem. Luxemburg / Großherzogtum Luxemburg)
- Dewiza: Chcemy pozostać tym, czym jesteśmy (lb. Mir wëlle bleiwe wat mir sin, fr. Nous voulons rester ce que nous sommes, niem. Wir wollen bleiben, was wir sind)
- Stolica: Luksemburg
- Język urzędowy: luksemburski, francuski, niemiecki
- Hymn państwowy: Ons Hémécht (Nasza Ojczyzna, od 1895r.)
- Hymn monarszy: Wilhelmus (Wilhelm, od 1919r.)
Tą część Europy mogłam zwiedzać dzięki temu, że Mateusz z Patrycją kilka lat mieszkali w Belgii.
Belgia
10-14.11.2021
To była moja pierwsza wizyta u Dzieci...
Na gdańskim lotnisku zjadłam śniadanie. Lot minął szybko i przyjemnie pomimo obowiązkowej maseczki. Z powodu pandemii we wszelkich możliwych miejscach kontrolnych trzeba było wylegitymować się zaświadczeniem o szczepieniu. Trochę obawiałam się, że nie poradzę sobie na lotnisku w Eindhoven (Holandia), ale na szczęście wszystko poszło sprawnie i bez kłopotów. Kierowana telefonicznie dotarłam do sąsiadującej z lotniskiem uliczki, tam przywitała mnie Patrycja. Pojechałyśmy do Ich miejsca zamieszkania.
Houthalen jest niewielkim, ładnym miasteczkiem. Patrycja z Mateuszem mieszkają przy głównej ulicy, która wygląda jak grudziądzki deptak, niemniej jeżdżą tamtędy nawet autobusy...
Popołudnie i wieczór spędziliśmy na spacerze w Hasselt. Zjedliśmy obiadokolację w świetnej indyjskiej knajpce.Tu po raz pierwszy okazało się, że przed zajęciem miejsc w lokalu trzeba również okazać zaświadczenie o szczepieniu.
Nie mam pojęcia, dlaczego tego dnia nie zrobiłam żadnej fotki...
Następnego dnia rano udaliśmy się na zaplanowaną dwudniową wycieczkę.
Pierwszym punktem była Brugia. Spacerowaliśmy wiele godzin, podziwiając urok miasta - jest rzeczywiście piękne. Zwiedziliśmy też kościół pw. Najświętszej Marii Panny, gdzie znajduje się Madonna z Brugii - marmurowa rzeźba Michała Anioła oraz grobowce księcia Burgundii Karola Śmiałego i jego córki, księżnej Marii.
Wieczorem dojechaliśmy do Gandawy. Okazało się, że auto nie spełnia jakichś warunków i nie możemy wjechać do samego centrum miasta. Zaparkowaliśmy na uliczce, przy której Mateusz kiedyś mieszkał i powędrowaliśmy pieszo do miejsca noclegu. Hostel okazał się bardzo sympatyczny pomimo drobnych kłopotów z ogrzewaniem, które Mateusz rozwiązał telefonicznie. Odświeżyliśmy się odrobinę i ruszyliśmy na kilkugodzinny wieczorny spacer po mieście.
Ulice były zatłoczone, ponieważ odbywał się właśnie Ghent Light Festival czyli Festiwal Światła, który zresztą był głównym celem wycieczki. Piękne i pomysłowe instalacje, będące dziełami krajowych i międzynarodowych artystów, rozświetlały miasto. Wprawdzie impreza ma zaplanowaną trasę, my jednak chodziliśmy własnymi ścieżkami, w miarę możliwości unikając tłumu.
Kiedy zgłodnieliśmy okazało się, że znalezienie miejsca w knajpce nie będzie prostym zadaniem. W końcu udało nam się wejść do greckiej restauracji, co było "strzałem w dziesiątkę", bo jedzenie było wyśmienite.
Poszliśmy spać późno w nocy, rano zatem nie zrywaliśmy się o świcie, choć szkoda było dnia. Zjedliśmy bardzo smaczne śniadanie w pobliskiej knajpce i znowu ruszyliśmy "w miasto", tym razem zahaczając również o sklepy. Patysia kupiła buty, a ja sprezentowałam Jej rękawiczki. Zwiedziliśmy Gravensteen - zamek hrabiów Flandrii. Ciekawie rozwiązano sposób "oprowadzania". Trasa zwiedzania jest oznakowana ponumerowanymi "stacjami", na których Mateusz odtwarzał nagrane informacje z otrzymanego urządzenia. Niestety, język polski był niedostępny, więc musiał nam tłumaczyć, co usłyszał. Stwierdził, że opowieść jest dynamiczna i zabawna, co starał się przekazać.
Oczywiście cały dzień posilaliśmy się, m.in. zjedliśmy obiad w eleganckiej portugalskiej knajpce oraz uraczyliśmy się belgijskimi słodyczami, kawą i herbatą.
Wczesnym wieczorem zabraliśmy swoje rzeczy z hostelu i wróciliśmy do domu, do Houthalen (Belgia).
Kolejnego dnia po domowym śniadaniu pojechaliśmy do Mechelen. Po drodze okazało się, że mijamy Waterloo, więc zatrzymaliśmy się. Myśleliśmy o spacerze polami dawnej bitwy, ale po pierwsze - cena biletu wstępu okazała się "zaporowa", a po drugie - pogoda nie sprzyjała zbytnio, popadywało. Obejrzeliśmy więc z daleka Kopiec Lwa oraz wnętrze muzeum - sklepu i pojechaliśmy dalej.
W Mechelen pospacerowaliśmy, pooglądaliśmy zabytkowe budowle i zjedliśmy świetny obiad: słynny flamandzki gulasz stoofvlees oraz francuski stek pieprzowy steak au poivre.
Wieczorem piliśmy wino, jedliśmy słodycze i oglądaliśmy film Gladiator, którego Patrycja wcześniej nie widziała, a Mateusz i ja możemy oglądać go wielokrotnie...
Następnego dnia Dzieci odwiozły mnie na lotnisko w Eindhoven (Holandia). Tym razem jeszcze bardziej obawiałam się ewentualnych komplikacji ze względu na barierę językową, ale na szczęście nic się nie wydarzyło i spokojnie weszłam na pokład samolotu. Po przylocie do Gdańska dojechałam do domu samochodem z Szymonem i Jego Kolegą.
Belgia
14-16.08.2022
Tym razem lądowałam w Kolonii w Niemczech, więc wykorzystaliśmy dzień (13.08.2022) na zwiedzenie tego miasta.
14.08.2022
W kolejnym dniu udaliśmy się do Antwerpii - drugiego największego miasta portowego w Europie, miasta Rubensa, ortodoksyjnych Żydów, diamentów, licznych zabytków, ale też uroczych, zacisznych uliczek i kawiarenek.
Mateusz zaparkował samochód w pobliżu bloku, w którym mieszkał kilka lat wcześniej. Do centrum miasta dojechaliśmy autobusem.
W ciągu wielu godzin spaceru obejrzeliśmy szereg miejsc, budynków i zabytków.
Spacer rozpoczęliśmy od Placu Królowej Astrid (nl. Astridplein), oddanego do użytku w 1904r. Przez wiele lat funkcjonował jako Statieplein. Obecna nazwa upamiętnia ukochaną przez poddanych królową Astrid, która zginęła w wyniku wypadku samochodowego w 1935r.
Zatrzymaliśmy się na kawę w jednej z kawiarenek, skąd mieliśmy doskonały widok na bramę, będącą wejściem do anwerpskiej Chinatown.
Po kawie poszliśmy zwiedzić Kolejową Katedrę (hol. Spoorwegkathedraal), czyli Dworzec Centralny (nl. Antwerpen-Centraal), gdzie oprócz przepięknej architektury zobaczyliśmy po raz pierwszy symbol odciętej dłoni, wiążacy się z legendą o powstaniu nazwy miasta. Symbole odciętych dłoni znaleźć można w wielu miejscach, znajdują się też w herbie Antwerpii.
Idąc Keyserlei - odnowionym deptakiem stanowiącym swoistą bramę do starego miasta, zjedliśmy fantastyczne lody. Widzieliśmy Antwerp Tower - najwyższy budynek mieszkalny w Antwerpii. Przy skrzyżowaniu z Frankrijklei skręciliśmy na chwilę, by zatrzymać się przy budynku Opery Flamandzkiej (nl. Vlaamse Opera), działającej w dwóch różnych teatrach operowych w Antwerpii i Gandawie, ale posiadającej jedną orkiestrę, chór, zespół techniczny itp. Na Leysstraat minęliśmy pomnik Davida Taniersa - najbardziej znanego członka rodu malarzy flamandzkich, a dalej przy kolejnym placyku łączącym kilka ulic - pomnik Antoona van Dycka - flamandzkiego malarza epoki baroku. Ruszyliśmy Meir, jedną z głównych ulic handlowych miasta - oprócz wielu małych sklepów swoje oddziały ma tam większość dużych odzieżowych sieci handlowych. Przysiedliśmy przy fontannie na skrzyżowaniu z ulicą Wappera, ale niestety - do Domu Rubensa nie dotarliśmy :) Kolejnymi ulicami zbliżaliśmy się do "serca" miasta, mijając Boerentoren - wieżowiec pierwszy w Belgii i zarazem w Europie.
Dotarliśmy do Groenplaats, na którym stoi pomnik Petera Paula Rubensa. Klimatyczną uliczką doszliśmy do Rynku Rękawiczek (nl. Handschoenmarkt). Mały plac, otoczony pięknymi kamieniczkami, otrzymał swoją nazwę, ponieważ w XVIw. handlowano na nim głównie rękawiczkami i skórami. Stanowi wejście do Katedry Najświętszej Marii Panny (nl. De Onze-Lieve-Vrouwekathedraal). W 2016r. na placyku umieszczono pomnik Nello i Patrasche, głównych bohaterów książki Pies z Flandrii (nl. Een hond van Vlaanderen) autorstwa Marie Louise de la Ramée., której akcja rozgrywa się w Antwerpii.
Doszliśmy do Wielkiego Rynku (nl. Grote Markt). Najpierw odpoczęliśmy od marszu i upału popijając zimne piwo pod parasolem w miłej kawiarence.
Na Wielkim Rynku znajduje się Ratusz Miejski, będący ciekawą atrakcją turystyczną, ponieważ w lecie na budynku wiszą flagi wszystkich państw, których statki przybijają do portu miasta. Fasada budynku jest ozdobiona herbami, znajduje się tam także postać Maryi - patronki miasta oraz kobiece figury symbolizujące Mądrość i Sprawiedliwość. Przed budowlą stoi Fontanna Brabo (nl. Brabofontein), upamiętniająca bohaterską walkę Rzymianina z olbrzymem.
Przez jakiś czas kręciliśmy się po klimatycznych uliczkach starego miasta, by w końcu zajść na wybrzeże Skaldy. Tam obejrzeliśmy Het Steen - najstarszy zabytek w Antwerpii i jeden z najstarszych w Europie oraz stojący przed nim od 1963r. pomnik Lange Wappera.
Przeszliśmy się przybrzeżną promenadą, na krótko wróciliśmy w labirynt uliczek, by przejść do Muzeum nad Rzeką (nl. Museum aan de Stroom, MAS) - niezwykłej budowli z czerwonego piaskowca. MAS dysponuje ośmioma przestrzeniami wystawienniczymi i kolekcją około 500.000 obiektów. Wystawy przedstawiają przedmioty i historie z całego świata i za każdym razem w nowy sposób łączą Antwerpię ze światem. Taras na dachu z panoramicznym widokiem i prowadzący na górę deptak są dostępne bezpłatnie do późnych godzin nocnych i stanowią atrakcję turystyczną. Oczywiście weszliśmy, a raczej wjechaliśmy ruchomymi schodami na tenże taras, by podziwiać panoramę miasta.
Jeszcze kilka godzin szwendaliśmy się po uroczych zakątkach, zatrzymując się w greckiej restauracji Mandraki na wyśmienity obiad. Patrycja tradycyjnie zjadła krewetki, ja rybę :)
Po godzinie 19-tej kolejką miejską pojechaliśmy na parking, skąd wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu.
W Houthalen poszliśmy jeszcze z Mateuszem na krótki spacer - chciałam zrobić kilka zdjęć Ich miejscowość (dwie ostatnie fotki cyknęłam w kolejny wieczór :)
Po prysznicu zaczęliśmy oglądać jakiś film, ale ja "odpłynęłam"...
15.08.2022
Trzeciego dnia pojechaliśmy do Brukseli - stolicy Belgii.
Zwiedzanie rozpoczęliśmy od Parku Jubileuszowego i obejrzenia arkady, której centralnym elementem jest potrójny łuk triumfalny.
Spacerując kierowaliśmy się w stronę siedziby Parlamentu Europejskiego, ważnego punktu wycieczki, przynajmniej dla mnie :) Przeszliśmy kilka ulic i Park Leopolda (fr. Le Parc Léopold, nl. Het Leopoldpark). Pod budynkiem im. Paula Henriego Spaaka zatrzymaliśmy się na nieco dłużej. Na szczęście było dość wcześnie, więc nie było tłumu turystów i sesja zdjęciowa udała się :)
Następnie przeszliśmy na Plac Luksemburski (fr. Place du Luxembourg, nl. Luxemburgplein), na którym stoi pomnik Johna Cockerilla, wybitnego XIX-wiecznego przemysłowca brytyjsko-belgijskiego. Postać jest oparta o kowadło i otoczona przemysłowymi postaciami z epoki: szklarzem, mechanikiem, puddlerem i górnikiem. Na posągu wyryte jest motto Cockerilla - Praca i inteligencja. Bezpośrednio za posągiem znajduje się dawne wejście do stacji kolejowej. Zabytkowy budynek, przejęty przez Parlament Europejski i władze belgijskie jako wspólne biuro informacyjne i muzeum, wraz z dwoma nowymi budynkami po obu stronach stanowi część kompleksu budynków parlamentarnych zwanego Espace Léopold. Kopuła budynku Parlamentu odzwierciedla zegar na szczycie fasady dworca.
Następnie poszliśmy w stronę Pałacu Królewskiego, mijając po drodze m.in. Królewskie Stajnie (fr. Les Écuries Royales de Bruxelles), pomnik Leopolda II i neoklasycystyczny Pałac Akademii (fr. Palais des Académies, nl. Paleis der Academiën), pierwotnie zbudowany dla księcia Wilhelma II Orańskiego, a obecnie mieszczący pięć akademii belgijskich, w tym Królewskie Akademie Nauki i Sztuki Belgii (RASAB).
Pałac Królewski (fr. Palais Royal de Bruxelles, nl. Koninklijk Paleis van Brussel) zbudowano w 1.poł. XVIIIw. na pozostałościach (zasadniczo fundamentach pozostałych po pożarze) Pałacu Coudenberg, będącego przez kilkaset lat rezydencją i siedzibą władzy hrabiów, książąt, arcyksiążąt, królów, cesarzy lub namiestników. W późniejszych czasach był kilkukrotnie rozbudowywany i modernizowany. Obecna fasada powstała dopiero po 1900r. z inicjatywy króla Leopolda II. Jednak w dzisiejszych czasach pałac nie jest używany jako rezydencja królewska, ponieważ król i jego rodzina mieszkają w Zamku Laeken w północnej Brukseli. Strona internetowa monarchii belgijskiej opisuje funkcję Pałacu Królewskiego w następujący sposób: W Pałacu Jego Królewska Mość wykonuje swoje prerogatywy głowy państwa, udziela audiencji i zajmuje się sprawami państwa. Oprócz urzędów króla i królowej w Pałacu Królewskim mieszczą się usługi marszałka wielkiego dworu, szefa gabinetu królewskiego, szefa królewskiego dworu wojskowego i inspektora królewskiej listy cywilnej. W Pałacu znajdują się również Komnaty Reprezentacyjne, w których odbywają się duże przyjęcia, a także apartamenty udostępniane zagranicznym głowom państw podczas oficjalnych wizyt.
Jest co podziwiać...
Bruksela jest jedną z najbardziej zielonych stolic w Europie, z ponad 8000 hektarów terenów zielonych. Wiele parków i ogrodów, zarówno publicznych, jak i prywatnych, jest rozsianych po całym mieście. Jednym z nich jest położony w sąsiedztwie Pałacu Królewskiego Park Brukselski (fr. Parc de Bruxelles, nl. Warandepark), w którym stoi około sześćdziesięciu rzeźb inspirowanych mitologią grecko - rzymską. Pochodzą one w większości z parku zamku Tervueren, z którego zostały przeniesione w chwili śmierci jego właściciela, Karola Lotaryngii. Płacąc wysoką cenę za wojny, wandalizm i zanieczyszczenie, zostały w większości zastąpione kopiami.
Kontemplując wrażenia estetyczne usiedliśmy na kwadrans w cieniu na ławce, by odpocząć, przede wszystkim od upału.
Po drugiej stronie Parku Brukselskiego usytuowany jest Pałac Narodu (fr. Palais de la Nation, nl. Paleis der Natie), zbudowany pod koniec XVIIIw. Pod panowaniem austriackim mieściła się w nim Suwerenna Rada Brabancji, w okresie francuskim służył jako budynek sądu, w okresie holenderskim była to jedna z dwóch siedzib parlamentu Zjednoczonego Królestwa Niderlandów. Po uzyskaniu przez Belgię niepodległości w 1830r. do budynku wprowadził się Tymczasowy Rząd Belgii i Belgijski Kongres Narodowy, a rok później odbyło się tam pierwsze posiedzenie Izby Reprezentantów i Senatu. Budynek został poważnie uszkodzony przez pożary w 1820r. i 1883r.
Ciekawostką jest, iż w latach 30. XXw. pod Parkiem Brukselskim wybudowano bunkier, połączony tunelami z Parlamentem.
Poszliśmy dalej, wchodząc na Wzgórze Sztuki (fr. Mont des Arts, nl. Kunstberg). Przyjrzeliśmy się pięknemu karylionowi, choć nie czekaliśmy na muzykę, a może też być tak, że zagłuszył ją naturalny gwar uliczny :)
Minęliśmy Bibliotekę Królewską Belgii (fr. Bibliothèque Royale de Belgique, nl. Koninklijke Bibliotheek van België), będącą depozytariuszem wszystkich książek kiedykolwiek opublikowanych w Belgii lub za granicą przez autorów belgijskich. Znajdują się w niej 4 mln oprawionych woluminów, w tym rzadki księgozbiór liczący 45 tys. dzieł. Biblioteka posiada ponad 750 tys. druków, rysunków i fotografii, 150 tys. map i planów oraz ponad 250 tys. przedmiotów, od monet po wagi i odważniki monetarne. Kolekcja monet zawiera jedną z najcenniejszych monet w dziedzinie numizmatyki , sycylijską tetradrachmę z Vw. W bibliotece znajduje się również Centrum Studiów Amerykańskich z bogatą kolekcją książek, gazet i baz danych.
Na Placu Muzealnym (fr. Place du Musée, nl. Museumplein) podziwialiśmy piękny neoklasycystyczny Pałac Karola Lotaryńskiego (fr. Palais de Charles de Lorraine, nl. Paleis van Karel van Lotharingen), obecnie mieszczący muzeum będące częścią Królewskiej Biblioteki Belgii.
Jednym z najstarszych spójnych architektonicznie i monumentalnych placów publicznych, a także doskonałym przykładem XVIII-wiecznej architektury miejskiej jest Plac Królewski (fr. Place Royale, nl. Koningsplein) o prostokątnym i symetrycznym kształcie, w całości utwardzony. Na środku placu znajduje się konny pomnik Godfreya z Bouillon, przywódcy pierwszej krucjaty w XIw. Plac jest otoczony przez kościół św. Jakuba na Coudenbergu (fr. Église Saint-Jacques-sur-Coudenberg, nl. Sint-Jacob-op-Koudenbergkerk) z XVIIIw., a także osiem narożnych pawilonów, zbudowanych w XVIIIw, mieszczących wiele instytucji kulturalnych: Muzeum BELvue (historii Belgii), Królewskie Muzeum Sztuk Pięknych Belgii (fr. Musées Royaux des Beaux-Arts de Belgique, nl. Koninklijke Musea voor Schone Kunsten van België), Muzeum Instrumentów Muzycznych (fr. Le Musée des Instruments de Musique, nl. Muziekinstrumentenmuseum), pozostałości dawnego pałacu Coudenberg, Muzeum Magritte'a (poświęcone twórczości belgijskiego surrealistycznego artysty René Magritte'a).
Tuż "za rogiem" ujrzeliśmy kolejny budynek neoklasycystyczny - Pałac Hrabiego Flandrii (fr. Palais du Comte de Flandre, nl. Paleis van de Graaf van Vlaanderen), zbudowany w XVIIIw., znacznie rozbudowany w XIXw., obecnie mieszczący Trybunał Obrachunkowy Belgii.
Przeszliśmy ulicą Królewską (fr. Rue Royale, nl. Koningsstraat), wytyczoną w XVIIIw., oglądając jej zabytkową zabudowę. Obejrzeliśmy secesyjny budynek dawnego Domu Towarowego Old England (nl. Oud Engeland), w którym obecnie mieści się Muzeum Instrumentów Muzycznych, wchodzące w skład grupy Królewskich Muzeów Sztuki i Historii (fr. Les Musées Royaux d'Art et d'Histoire, nl. Koninklijke Musea voor Kunst en Geschiedenis).
Ponownie wróciliśmy na Wzgórze Sztuki, oferujące jeden z najpiękniejszych widoków w Brukseli, by zachwycić się ogrodem. W ogrodach Mateusz dostał jakby lekkiej głupawki, ale to zapewne z powodu upału :)
Obok, na Placu Alberta (fr. Place de l'Albertine, nl. Albertinaplein), stoją dwa pomniki - króla Alberta I (fr. Statue Équestre d'Albert I, nl. Ruiterstandbeeld van Albert I) oraz jego małżonki Elżbiety (fr. Statue de Reine Elisabeth, nl. Standbeeld van Koningin Elisabeth). Albert I jest przedstawiony w klasyczny sposób jako "król żołnierzy" w wojskowym płaszczu, trzymający w ręku hełm. Imponujący posąg konny z brązu jest umieszczony wysoko na cokole wykonanym z bloków niebieskiego kamienia. Pomnik jest częścią ogólnego projektu obejmującego Wzgórze Sztuki i Bibliotekę Królewską Belgii, poświęconą Albertowi I i nazywaną czasami od imienia króla (fr. Albertine, nl. Albertina). Posąg królowej Elżbiety zwrócony jest w stronę posągu króla - królowa "patrzy" na męża.
Spacerem dotarliśmy do głównego punktu wycieczki czyli Wielkiego Placu (fr. Grand-Place, nl. Grote Markt), usytuowanego u wylotu siedmiu ulic głównego placu Brukseli Dolnej, o nieregularnym, pięciokątnym kształcie, bez zabudowy śródrynkowej. Tam czekała mnie niespodzianka, którą Patrycja - nie wytrzymawszy - zdradziła nieco wcześniej, mianowicie wejście do Ratusza (fr. Hôtel de Ville de Bruxelles, nl. Stadhuis van Brussel) na balkon w celu obejrzenia ogromnego dywanu kwiatowego, instalowanego w sierpniu każdego parzystego roku w centrum placu. Rzeczywiście - efekt był niesamowity...
Naprzeciwko Ratusza usytuowany jest pochodzący z XVw. budynek zwany Dom Króla (fr. Maison du Roi) lub Dom Chleba (nl. Broodhuis), mieszczący Muzeum Miejskie (fr. Musée de la ville de Bruxelles, nl. Museum van de Stad Brussel). Ponadto Wielki Plac otaczają okazałe barokowe domy cechowe, wzniesione na przełomie XVII i XVIIIw.
Nie udało nam się sfotografować Ratusza, bo tłum na placu był ogromny...
Ponownie zagłębiliśmy się w labirynt uliczek, gdzie w jednym z pubów wypiliśmy zimne piwo. I zupełnie przypadkowo ten lokal znajdował się naprzeciwko "siusiającego chłopca" (nl. Manneken Pis) :) Figurka była ubrana w indyjski strój (chyba z Pendżabu), a wokół fontanny cała masa ludzi, głównie Indusów, tańczyła i śpiewała. Rozrywkowy nastrój udzielił się wielu przechodniom, nam również :)
Po ugaszeniu pragnienia i odpoczynku ruszyliśmy znowu szwendać się po urokliwych uliczkach, gdzie zjedliśmy wyśmienite belgijskie gofry i czekoladki. Oglądaliśmy wystawy sklepów, m.in. w zachwycających XIX-wiecznych Królewskich Galeriach św. Huberta (fr. Galeries Royales Saint-Hubert, nl. Koninklijke Sint-Hubertusgalerijen) oraz równie wiekowym i pięknym Pasażu Północnym (fr. Passage du Nord, nl. Noorddoorgang).
Trafiliśmy na Plac Męczenników (fr. Place des Martyrs, nl. Martelaarsplein), którego nazwa nawiązuje do męczenników rewolucji belgijskiej 1830r. Pierwotnie plac nosił nazwę Plac św. Michała (nl. Sint-Michielsplein) na patrona miasta. W 1830r., po pochowaniu pierwszych ofiar rewolucji belgijskiej, rząd tymczasowy zdecydował w 1831r. o przekształceniu placu w narodowe miejsce pamięci ofiar rewolucji. Pomnik Męczenników Rewolucji 1830r., zwany też Pomnikiem Pro Patria, wzniesiono w latach 1836-1838, zawiera posąg i kryptę, w której leży pochowanych ponad 400 poległych bohaterów walczących w zaciekłych bitwach pośród brukselskich ulic i barykad. W 1963r. Plac Męczenników wraz z elewacjami i dachami budynków oraz Pomnik Pro Patria zostały uznane za miejsce historyczne. Dziś na placu znajdują się gabinety rządu flamandzkiego, w tym flamandzkiego ministra-prezydenta, a także Teatr Królewski La Monnaie (fr. Théâtre des Martyrs, nl. De Koninklijke Muntschouwburg).
Po raz kolejny weszliśmy do krainy zieleni, tym razem do Ogrodu Botanicznego (fr. Le Jardin botanique de Bruxelles, nl. Kruidtuin van Brussel), położonego na terenie dawnego Państwowego Ogrodu Botanicznego utworzonego w 1826r. Jest w nim piękna oranżeria, składająca się z centralnej rotundy zwieńczonej kopułą i dwóch przeszklonych naw bocznych, na których końcach znajdują się dwa budynki z kolumnami (nie mam pojęcia, dlaczego jej nie sfotografowałam, chociaż przechodziliśmy obok :) Przy oranżerii oraz w otaczającym parku stoi kilkadziesiąt XIX-wiecznych rzeźb.
Jeszcze raz przeszliśmy ulicą Królewską, aż do Królewskiego Kościoła Świętej Marii (fr. Église Royale Sainte-Marie, nl. Koninklijke Sint-Mariakerk). W międzyczasie zgłodnieliśmy i zaczęliśmy szukać miejsca na posiłek, okazało się jednak, że restauracje, które Mateusz wytypował, są albo zamknięte, albo zapełnione. Chodziliśmy więc dalej, spoglądając z daleka na Kolumnę Kongresu (fr. Colonne du Congrès, nl. Congreskolom), upamiętniającą utworzenie belgijskiej konstytucji przez Kongres Narodowy w latach 1830-31. Przeszliśmy obok Katedry św. Michała i św. Guduli (fr. Cathédrale des Saints Michel et Gudule, nl. Kathedraal van Sint-Michiel en Sint-Goedele), poświęconej patronom miasta i uważanej za jeden z najwspanialszych przykładów brabanckiej architektury gotyckiej.
W końcu usiedliśmy w jakiejś przypadkowej knajpce, niemniej obiad okazał się całkiem smaczny.
W ten sposób zakończyliśmy wycieczkę obiecując sobie, że to nie była ostatnia wizyta w Brukseli. Metrem dojechaliśmy do parkingu i wróciliśmy do domu, do Houthalen (Belgia).
W ciągu trzech dni (Kolonia, Antwerpia, Bruksela) przeszliśmy około 40 km. Jak dla mnie to spory wyczyn i nieskromnie stwierdzam, że dałam radę :)
W czwartym dniu zostałam odwieziona na lotnisko, gdzie grzecznie wsiadłam do samolotu i wróciłam do domu :)
Holandia - Belgia
17-22.12.2022
Cel tego wyjazu był wyjątkowy - koncert Orkiestry Johanna Straussa pod kierunkiem André_Rieu.
Uwielbiam muzykę w wykonaniu tej orkiestry. Czasami, oglądając filmiki na Youtube, tak "zapatrzę się i zasłucham", że nie wiadomo kiedy mija kilka godzin. Dlatego też od kilku lat marzyłam o koncercie "na żywo".
Jakoś pod koniec sierpnia 2021r. dojrzałam do decyzji wybrania się na Koncert Świąteczny, w czym oczywiście bardzo pomocni byli Patrycja z Mateuszem, którzy zechcieli ze mną uczestniczyć w tym wydarzeniu. Patrycja kupiła bilety na koncert na 19 grudnia 2021r., zarezerwowała dla mnie lot, a ja "załatwiłam" dzień wolny w pracy. Niestety, z powodu pandemii impreza została odwołana :( Wprawdzie udało się odzyskać pieniądze od przewoźnika, ale na koncert już nie - rezerwacja została przeniesiona na kolejny rok :)
W konsekwencji w grudniu 2022r. wybrałam się w kolejną podróż samolotem, tym razem jednostronną. Zdecydowałam, że nie warto latać tam i z powrotem, skoro Dzieci i tak kilka dni później będą jechać do Polski na święta. Poprosiłam w pracy o kilka dni bezpłatnego urlopu, co wprawdzie całkiem sporo mnie kosztowało, ale warto było :)
Popołudniowy wylot z Gdańska opóźnił się bardzo z powodu mgły, ale byłam w kontakcie z Mateuszem, więc nie czekał na mnie zbyt długo na lotnisku w Kolonii. Kiedy w końcu wylądowałam i dojechaliśmy do domu, było na tyle późno, że już tylko zjedliśmy obiadokolację i porozmawialiśmy.
Następnego dnia udaliśmy się do centrum konferencyjno - wystawienniczego MECC w Maastricht (Holandia). Koncert rozpoczynał się o 15:00, my byliśmy na miejscu godzinę wcześniej.
Praktycznie już od wejścia czuło się świąteczną, wręcz baśniową atmosferę. W olbrzymiej hali wybudowano "miasteczko" rodem z Opowieści wigilijnej Dickensa, pełne cudownie ustrojonych choinek, z lodowiskiem, nie zabrakło też sań z Mikołajem. Pomiędzy gośćmi przechadzali się "mieszkańcy" w strojach z epoki. W kilku miejscach ustawiły się niewielkie grupy muzyków, dających mini-koncerty. Było to też miejsce Jarmarku Świątecznego, gdzie w wielu "sklepikach" można było coś zjeść i wypić. My oczywiście zaserwowaliśmy sobie gofry :)
Sala koncertowa zapierała dech... Scena stylizowana na wnętrze pałacu z dwoma lodowiskami po bokach. Później okazało się, że umieszczono nad nimi olbrzymie ekrany, na których można było oglądać występujących "z bliska" (sprzęt nagrywający - imponujący!), a za plecami występujących pojawiały się magiczne świąteczne krajobrazy z choinkami i śniegiem, pięknymi zimowymi scenami. Całość dopełniały czerwone dywany na podłogach oraz romantycznie oświetlone sklepienie z niezliczonymi lampkami oraz ponad 200 lśniącymi weneckimi kandelabrami i żyrandolami z sopli lodu, imitujące nocne zimowe niebo. Już w trakcie występu z tego "nieba" spadł - jakże by inaczej - śnieg, choć tylko na wybranych "szczęśliwców" :)
André Rieu i jego Orkiestra Johanna Straussa przygotowali przepełnione świąteczno - noworoczną atmosferą magiczne show. Usłyszeliśmy tradycyjne kolędy, romantyczne walce i inne nieśmiertelne bożonarodzeniowo - noworoczne przeboje, m.in.: Jingle Bells, O Holy Night, Oh Happy Day, Mary's Boy Child w wykonaniu André, jego solistów i Orkiestry Johanna Straussa, ale także chóru gospel. Pojawili się łyżwiarze na wspomnianych lodowiskach oraz tancerze, prezentujący walca wiedeńskiego pomiędzy rzędami widowni. Atmosfera udzieliła się wielu widzom, którzy również "poszli w tany".
W trakcie koncertu André Rieu nawiązywał kontakt z widownią, m.in. pytał o kraj, z którego pochodzą widzowie - również o Polskę :) Opowiadał anegdotki oraz zdradził, że budowa dekoracji miejsca koncertu trwała ponad tydzień przy udziale ponad 100 osób.
Koncert bardzo mi się podobał, Patrycji również, a nawet Mateuszowi, który był z lekka niepocieszony, ponieważ tego dnia odbywał się mecz finałowy Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej 2022. Podejrzewam, że niejeden widz po kryjomu podglądał przebieg meczu na smartfonie, a już na pewno sprawdził wynik w czasie antraktu.
Nie wiem, czy będzie mi dane, ale bardzo chętnie wybrałabym się na letni koncert, rokrocznie odbywający się na Rynku w Maastricht.
Po imprezie pojechaliśmy do Hasselt (Belgia) na Jarmark Bożonarodzeniowy. Pochodziliśmy, pooglądaliśmy, a później zjedliśmy obiadokolację i uraczyliśmy się przepysznymi gorącymi pączkami. Patrycja i ja zafundowałyśmy sobie także grzańca.
Kolejne cztery dni Patrycja i Mateusz jeździli do pracy, a ja spędziłam czas trochę pracując przy komputerze i przede wszystkim czytając książki. To były prozdrowotne dni, bo prawie nie paliłam papierosów (w mieszkaniu nie pali się, a nie chciało mi się wychodzić na dwór :) Jednego dnia poszliśmy do greckiej, chyba rodzinnej knajpki "Delphi" w Houthalen (Belgia) na bardzo smaczny posiłek, w pozostałe - Mateusz serwował swoje dania. Wieczorami rozmawialiśmy i oglądaliśmy filmy.
22 grudnia późnym popołudniem wyruszyliśmy samochodem do Polski. Pierwszy raz przeżyłam podróż, którą Oni uskuteczniali kilka razy w roku. Podziwiam Ich, bo nawet jako pasażer czułam ogromne zmęczenie po nieprzespanej nocy (chciałam dotrzymać Mateuszowi towarzystwa, zdrzemnęłam się tylko pół godzinki). Do Grudziądza dojechaliśmy rano.
Wielkie Księstwo Luksemburga
4-6.08.2023
Tą wycieczkę zaplanowaliśmy wiosną. Już wtedy było wiadomo, że Patrycja i Mateusz wracają na stałe do Polski, więc wymyślili, że jadąc do Belgii po ostatnim urlopie w kraju zabiorą mnie i ostatnie dni Ich urlopu wykorzystamy właśnie na zwiedzenie Luksemburga.
Tak się stało. Wyjechaliśmy z Grudziądza o świcie, dotarliśmy do Houthalen (Belgia) późnym popołudniem. Patrycja przepakowała Ich walizki (ja nie musiałam :). Omówiliśmy jeszcze plan wycieczki, Mateusz sprawdził trasy. Kilka dni wcześniej martwiliśmy się, czy wyjazd będzie udany, bo prognozy pogody były bardzo niepomyślne. Na szczęście okazały się nietrafione - momentami wprawdzie kropił lekki deszczyk, ale króciutko, a dopiero ostatniego dnia, kiedy byliśmy już w drodze do domu, popadało trochę mocniej.
Poszliśmy dość wcześnie spać, bo i zmęczenie po długiej podróży dawało się we znaki, a przede wszystkim żeby następnego dnia nie tracić czasu, wstać wcześnie i rozpocząć przygodę w jedynym na świecie Wielkim Księstwie, bo właśnie tak brzmi pełna nazwa tego niewielkiego, a jednocześnie jednego z najbogatszych państw Europy - Wielkie Księstwo Luksemburga.
4.08.2023
Po dotarciu do stolicy kraju, miasta Luksemburg (lb. Lëtzebuerg, fr. Luxembourg, niem. Luxemburg), zaparkowaliśmy auto na parkingu bezpłatnym przez 24 godziny (Mateusz doszedł do wniosku, że następnego dnia będzie się martwił). Pieszo ruszyliśmy w stronę zarezerwowanej kwatery. Spacer trwał dłużej niż powinien, bo okazało się, że poszliśmy nieco "naokoło". Rozpakowaliśmy się jak najszybciej i wyszliśmy do miasta.
Przed wycieczką zrobiliśmy pewne rozeznanie. W Księstwie obowiązują trzy języki urzędowe, ale - jak się okazało - najczęściej słychać francuski. Na szczęście Patrycja i Mateusz bez problemu porozumiewali się po angielsku. Ja niestety mogłam tylko przysłuchiwać się...
Nazwy na tabliczkach ulicznych też są w języku francuskim (Rue ... - ulica, Boulevard ... - bulwar, Avenue ... - aleja), choć nie tylko, o czym dalej. W nazewnictwie staram się używać nazw spolszczonych z ewentualnym podaniem nazwy w języku luksemburskim, jednak czasami gra słów jest nieprzetłumaczalna albo nie udało mi się odnaleźć nazwy, wówczas jest ona w języku francuskim. Nazwy niektórych miejsc, mających za patrona osobę lub miejscowość, podane są w brzmieniu oryginalnym.
Luksemburg, który jest międzynarodowym centrum monetarnym i finansowym, kojarzy się przede wszystkim z bankami (jest ich około 160), a także siedzibami wielu instytucji Unii Europejskiej (jest drugą stolicą UE). Nie jest typowym celem wakacyjnych podróży, ale oferuje naprawdę dużo atrakcji, o czym naocznie się przekonaliśmy, choć i tak nie widzieliśmy wszystkich.
Miasto położone jest u zbiegu rzek Alzette (lb. Uelzecht) i Pétrusse (lb. Péitruss), płynących w niezwykle malowniczych dolinach (lb. Uelzechtdall i Péitrussdall, Dolina Świętego Piotra). Stara część Luksemburga z wieloma zabytkami to Górne Miasto (lb. Uewerstad), w całości wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO w 1994r. Jedną trzecią terytorium Luksemburga zajmują tereny zielone. Urokliwe wąskie uliczki, odrestaurowane kamienice, wąwozy pełne zieleni oraz "wypieszczone" obejścia domów nadają miastu wręcz bajkowy charakter.
Z założeniem Luksemburga wiąże się wiele legend, z których najbardziej znaną jest ta o syrenie Meluzynie. Według legendy Meluzyna była żoną hrabiego Zygfryda (od którego zasadniczo zaczyna się historia miasta). W dniu ślubu poprosiła męża, aby nigdy jej nie odwiedzał przez jeden dzień i jedną noc w tygodniu. Pewnego dnia, z nieodpartej ciekawości, złamał obietnicę, podglądając ją w wannie przez dziurkę od klucza i odkrył, że ma rybi ogon. Ożenił się z syreną! Był tak zdumiony tym, co zobaczył, że krzyknął, a Meluzyna zdała sobie sprawę, że jej sekret został ujawniony. Zdradzona przez męża rzuciła się do rzeki Alzette i zniknęła na zawsze.
Udaliśmy się w stronę Wiaduktu Luksemburskiego (lb. Lëtzebuerg Viaduct), nazywanego popularnie Chodnikiem (lb. Passerell), zbudowanego w latach 1859-1861. Ma 290m długości, 24 łuki i wysokość 45m nad dnem doliny. Przez mieszkańców nazywany jest również Starym Mostem (lb. Al Bréck). "Nowy most" (lb. Nei Bréck) w tym porównaniu to Most Adolfa.
Idąc długim Bulwarem Roosevelt'a (lb. Boulevard Roosevelt) podziwialiśmy niezwykły eklektyzm urbanistyczny - harmonijne współistnienie zabytkowych i bardzo nowoczesnych budowli, a także ogromną dbałość o porządek i czystość na ulicach. Podobno w Luksemburgu można dostać bardzo wysoki mandat za śmiecenie!
Z daleka widzieliśmy bardzo ciekawy kompleks budynków, nazywany Miasto Sądowe (lb. Cité Judiciaire), konsolidujący wszystkie instytucje sądowe w Luksemburgu z wyjątkiem tych związanych z Unią Europejską.
Na Placu Konstytucji (fr. La Place de la Constitution) obejrzeliśmy monumentalny Pomnik Pamięci (fr. Monument du Souvenir), nazywany przez Luksemburczyków Złotą Damą (lb. Gëlle Fra) - tak zresztą nazywają cały plac.
Idąc dalej oglądaliśmy z góry pozostałości Twierdzy Luksemburg (lb. Festung Lëtzebuerg). Stare Miasto położone jest na skalistym wzniesieniu, zwanym Bock, gdzie zbudowano jedną z największych europejskich fortec. Pstrykaliśmy mnóstwo zdjęć (łącznie tego dnia zrobiliśmy ponad tysiąc fotek!).
Skierowaliśmy się w stronę Mostu Adolfa (lb. Adolphe-Bréck). Widzieliśmy jadący po nim ultranowoczesny tramwaj, zasilany nie z sieci napowietrznych, ale z baterii. Ciekawostką jest, że w 2020r. Wielkie Księstwo Luksemburga stało się pierwszym krajem na świecie, w którym transport publiczny jest bezpłatny.
Przeszliśmy mostem w jedną stronę, aby na Placu Metz (lb. Metzer Plaz) z bliska obejrzeć widzianą wcześniej wieżę zegarową na budynku BCEE (Bank Państwowy i Kasa Oszczędnościowa, fr. Banque et Caisse d'Épargne de l'État) i z powrotem podwieszoną kładką, bo jakżeby nie - w końcu "most pod mostem" to jedna z atrakcji miasta.
Przy wyjściu z mostu Mateusz spotkał Kolegę... z liceum! Jednak Europa nie jest taka wielka, jak wydawałoby się :)
Przeszliśmy ulicami, przy których umiejscowione są sklepy nie dla maluczkich. Ceny zegarków i biżuterii powodowały zawrót głowy i palpitacje serca :)
Ulicą Kapucynów (lb. Kapuzinerģaass lub Kueleģaass, Ulica Węglowa), gdzie w budynku dawnego klasztoru mieści się Teatr Kapucynów (lb. Kapuzinertheater), nazywany też Starym Teatrem (lb. Alen Theater), będący częścią Teatru Wielkiego Luksemburga (fr. Grand Théâtre de Luxembourg), doszliśmy do samego serca Starego Miasta - Placu Broni (lb. Plëss d'Arem), przyciągającego dużą liczbę mieszkańców i turystów, zwłaszcza w miesiącach letnich.
Na Ulicy Notre Dame (fr. Rue Notre Dame / Dolna Aleja, lb. Ënneschtģaass) przechodziliśmy obok budynek dawnego liceum klasycznego Athenaeum, później siedziby Biblioteki Narodowej Luksemburga (fr. Bibliothèque Nationale de Luxembourg). Teoretycznie obecnie biblioteka umiejscowiona jest gdzie indziej, jednak wszystko wskazuje na to, że nadal zajmuje również budynek przy Dolnej Alei.
Dotarliśmy do luksemburskiej Katedry Notre Dame (lb. Kathedral Notre-Dame, fr. Cathédrale Notre-Dame). Znajduje się tam figura Matki Bożej Pocieszycielki Strapionych (łac. Mater Dei Consolatrix Afflictorum, fr. Notre-Dame Consolatrice des Affligés), nazywanej też po prostu Matką Bożą Pocieszycielką (fr. Notre-Dame de la Consolation), patronki zarówno Wielkiego Księstwa Luksemburga, jak i jego stolicy. Z kultem figury wiąże się narodowa tradycja Oktawy. Ze względu na swoją historię katedra stała się świątynią pamięci Luksemburga. Oflagowanie budynku barwami narodowymi podkreśla jego narodowy charakter.
Spędziliśmy w katedrze prawie pół godziny, bo rzeczywiście jest piękna. Mnie zachwyciły cudowne witraże, przedstawiające postacie ze średniowiecznego Domu Hrabiego, sceny z życia Matki Boskiej i świętych jezuickich, biblijne, ale też abstrakcyjne. Krypta jest miejscem pochówku władców Luksemburga, m.in. bohatera narodowego Jana Luksemburskiego czy niezwykle ważnej dla obywateli Wielkiej Księżnej Szarlotty. Wejście do krypty zarezerwowane jest dla członków rodziny panującej, tak więc oglądaliśmy ją przez kraty.
Poszliśmy na Plac Wilhelma II (fr. Place Guillaume II), który od poł. XIIIw. był siedzibą kościoła i klasztoru franciszkanów, z czego wywodzi się jego popularna luksemburska nazwa Knuedler (knued - węzeł sznura mnichów). Dziś odbywają się tu liczne targi, koncerty plenerowe i festiwale, m.in. Mały Targ z okazji Oktawy.
Na Placu usytuowany jest neoklasycystyczny Ratusz Miejski (lb. Gemengenhaus), będący ośrodkiem administracji lokalnej, służący przede wszystkim jako prywatne biuro burmistrza. Ze względu na swoje położenie w stolicy kraju regularnie gości także zagranicznych dygnitarzy. Zapewne zawierane są tam też związki małżeńskie, bo akurat widzieliśmy sesję ślubną :)
Nieco dalej minęliśmy pomnik konny króla Holandii i wielkiego księcia Luksemburga Wilhelma II (lb. Statu vum Wëllem II), wzniesiony w 1884r. Książę był o tyle ważną postacią dla kraju, iż w 1848r. przekazał swoją pierwszą konstytucję, jedną z najbardziej liberalnych w Europie w tamtym czasie. Cokół posągu przedstawia herb dynastii Orange-Nassau i miasta Luksemburg, a także herb dwunastu kantonów.
Tym sposobem doszliśmy do najbardziej prestiżowego miejsca - Pałacu Wielkich Książąt (lb. Groussherzogleche Palais, fr. Palais Grand-Ducal), nierozerwalnie połączonego z siedzibą Izby Deputowanych (lb. Chambersgebai, fr. Hôtel de la Chambre). Wprawdzie budynki nie mają w sobie przepychu charakterystycznego dla wielu rezydencji władców, niemniej przyznać trzeba, że całość robi wrażenie, szczególnie w kontekście bardzo zadbanego, wręcz sterylnego otoczenia. Obiekty usytuowane są przy Targu Ziołowym (lb. Krautmaart, fr. Rue du Marché aux Herbes), a nazwa Krautmaart używana jest jako metonim dla luksemburskiego parlamentu.
W ciągu dnia oczywiście nie żałowaliśmy sobie smaczności. Wcześniej obowiązkowo zatrzymaliśmy się na kawę i jakieś ciacha, a po kilku godzinach nadszedł czas na solidne zwilżenie gardła :)
Udaliśmy się na Aleję Mięsną (lb. Fleeschierģaass, fr. Rue de la Boucherie), która swą nazwę zawdzięcza hali mięsnej, która od późnego średniowiecza aż po renesans stała na skrzyżowaniu z Targiem Ziołowym. Usiedliśmy w słynnej kawiarnianej galerii sztuki, czyli "Kaale Kaffi" na lampkę wina i piwo. Miejsce rzeczywiście jest niesamowite. Nawet w piwnicy z toaletami tchnie artystyczną atmosferą :)
Luksemburg jest jedną ze światowych stolic wina. W przeliczeniu na liczbę mieszkańców, wina pije się tam najwięcej na świecie. Podawane są do prawie wszystkich potraw. Luksemburg słynie także z bogatych tradycji browarniczych. Jedno z lokalnych piw - Diekirch - Mateusz wypił i stwierdził, że dobre :)
Nawodnieni i odrobinę posileni chipsami :) ruszyliśmy dalej. Na Ulicy Zygfryda (fr. Rue Sigefroi) nazywanej też Ulicą Michała (lb. Méchelsstrooss), minęliśmy kościół św. Michała (lb. Méchelskierch), najstarszy istniejący obiekt sakralny w Luksemburgu, ale obejrzeliśmy go tylko z zewnątrz - po katedrze mieliśmy dość doznań religijnych :)
Ponownie oglądaliśmy pozostałości Twierdzy Luksemburg (lb. Festung Lëtzebuerg), ale tym razem z innego punktu widokowego - okolic Wzgórza Clausen (Montée de Clausen). Nazwa traktu (i jego przedłużenia Rue de Clausen) pochodzi od jednej z najstarszych dzielnic Luksemburga (tam drogi prowadzą), której historia związana jest z browarami działającymi na tym obszarze w XIIw.
Przespacerowaliśmy słynną Drogą nad Urwiskiem (fr. Chemin de la Corniche), biegnącą wzdłuż Doliny Alzette na wałach obronnych. Według luksemburskiego pisarza Batty'ego Webera Droga nad Urwiskiem jest "najpiękniejszym balkonem Europy". Do 1870r. posiadała schody w stromych partiach, które zostały zniwelowane dopiero po rozbiórce twierdzy. Co więcej, większa część muru obronnego z lukami została usunięta, aby odsłonić wspaniałą panoramę na Dolinę Alzette, dzielnicę Grund i płaskowyż Rham. I rzeczywiście - zamysł jak najbardziej sprawdził się. Nie wiem, czy widok jest najpięknieszy w Europie, ale że jest cudowny - to fakt. Przedmieścia Grund i Pafendall to Dolne Miasto (lb. Ënneschtstad), które jest dobrze zachowanym zespołem architektonicznym z XIVw., ze starymi domami, wciśniętymi w wąską górską dolinę. Urok tych miejsc zwala z nóg...
Rzucają się również w oczy zabudowania dawnego opactwa benedyktynów, dziś centrum kulturalne (fr. Centre Culturel de Rencontre Abbaye de Neimënster) oraz strzelista sylwetka kościoła św. Jana.
Nie doszliśmy do końca Drogi, ale zrobiliśmy sobie selfie :) przy monumencie upamiętniającym wpisanie Starego Miasta Luksemburga na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Idąc dalej Wzgórzem Clausen widzieliśmy z daleka Most Wielkiej Księżnej Szarlotty (fr. Pont de la Grande-Duchesse Charlotte), powszechnie znany jako Czerwony Most (lb. Roude Bréck, fr. Pont Rouge) ze względu na charakterystyczny kolor. Jego długość wynosi 355m, szerokość 25m szerokości, a wysokość 74m. W ogóle mosty i wiadukty są wszechobecne w Luksemburgu, jest ich sporo, zarówno zabytkowych, jak i współczesnych, m.in. Wiadukt Clausen (lb. Clausener Viaduc) i Wiadukt Pafendall (lb. Pafendaller Viaduc).
I tu wspomnieć trzeba o pewnym wydarzeniu z lat 60. XXw. Aby uczcić 1000-lecie Luksemburga, włodarze miasta postanowili postawić pomnik na Wzgórzu Clausen. Podczas prac budowlanych odkryto fundamenty pierwszego ufortyfikowanego zamku hrabiego Zygfryda. Pierwotne plany postawienia pomnika zostały wkrótce odrzucone na rzecz częściowej rekonstrukcji i uzupełnienia fundamentów, na których niegdyś zbudowano zamek hrabiów Luksemburga. Od tego czasu odrestaurowany Płaskowyż Bock nosi nazwę Pomnika Tysiąclecia Miasta Luksemburg (lb. Millennium Monument vun der Stad Lëtzebuerg).
Zatrzymaliśmy się na krótki odpoczynek przy Wydrążonym Zębie (lb. Huelen Zant, fr. Dent Creuse). W Internecie znaleźć można informację, że jest to pozostałość po zabudowaniach średniowiecznych, ale w rzeczywistości jest resztka lewej wieży drugiej bramy twierdzy, wyburzonej w 1874r. Ówczesny architekt państwowy Charles Arendt wyraźnie odbudował ją jako pseudoruinę i pozostawił w stanie stojącym, ponieważ była wówczas postrzegana jako "romantyczna".
Mateusz cały czas namawiał Patrycję i mnie na zwiedzenie Fortu Thüngen, ale zdecydowanie odmówiłyśmy. Byłyśmy już zmęczone i głodne, a trasa, choć nie tak strasznie długa, miała być jednak wymagająca. Dziś trochę żałuję, ale pisząc ten tekst i oglądając zdjęcia zorientowałam się, że nie tylko tego fortu nie obejrzeliśmy. W Internecie często spotyka się opinię, że miasto Luksemburg można zwiedzić w jeden dzień, czym zresztą zasugerowaliśmy się, planując wycieczkę. Ja uważam, że jednak przydałby się drugi...
Kierując się do Dolnego Miasta skręciliśmy w ulicę nazwaną imieniem luksemburskiego artysty i architekta - Sosthène Weis'a, autora ponad 5000 akwareli, przedstawiających głównie w Luksemburg i okolice, projektanta niektórych z najbardziej imponujących budynków w mieście.
Wzorem znanym z innych miast znaleźliśmy w Luksemburgu medaliony, umiejscowione w chodnikach, upamiętniające osoby, które zapewne w jakiś sposób przysłużyły się miastu. Jakież było nasze zdziwienie, gdy natrafiliśmy na medalion z nazwiskiem Daniela Burena, autora słynnej instalacji w Paryżu, którą mieliśmy okazję oglądać zaledwie dwa miesiące wcześniej. Tuż obok stała inna jego instalacja z polichromowanej stali nierdzewnej z 2005r. pod tytułem "Z jednego kręgu do drugiego: pożyczony krajobraz" (fr. D'un cercle a l'autre: le paysage emprunte).
Przeszliśmy wąskimi, niezwykle urokliwymi uliczkami i mostkami dzielnicy Pafendall, kierując się w stronę platformy widokowej. W pewnym momencie z daleka zobaczyliśmy - wydawałoby się - niepozorny kościółek. Nie podeszliśmy nawet w jego pobliże, ale wiedziona szóstym zmysłem pstryknęłam z daleka fotkę i bardzo dobrze, bo pisząc ten tekst dowiedziałam się, że jest pod wezwaniem św. Mateusza (czyli nosi imię mojego Syna :) Przy okazji natrafiłam na ciekawe informacje.
Otóż okazało się, że w starej dzielnicy Pafendall, choć nie tylko, oficjalne nazwy ulic niekoniecznie są zgodne z nazwami powszechnie używanymi przez mieszkańców. W 2013r. lokalne stowarzyszenie Pafendall-Siechenhof wraz z władzami miasta sporządziło listę (być może do dziś uległa zmianie), aby pozwolić tym typowym nazwom ponownie rozkwitnąć i chronić ich historię. Oprócz kompletnej mapy z ponad 50 lokalnymi nazwami, którą można obejrzeć tutaj (napisy na mapie nieco się "rozjeżdżają"), można znaleźć te nazwy na tabliczkach ulicznych. Rzeczywiście widziałam wcześniej takie "podwójne" nazwy, ale z powodu braku znajomości języka zupełnie nie dało mi to do myślenia.
Wracając do św. Mateusza... W miejscu, w którym stoi kościół, stykają się trzy ulice - Rue de Vauban, Mostowa (fr. Rue du Pont), na której stałam robiąc zdjęcie i Ulica św. Mateusza. Właśnie ta ostatnia ma lokalne nazwy i to aż dwie. Jej północna część nazywa się Descherwee (od nazwiska byłej właścicielki okolicznych ziem), a część południowa - Sicheģaass (dosłownie: szukaj alejki).
Publiczną, bezpłatną windą (wys. 71m; oddana do użytku w 2016r.; koszt 10,5 mln euro) wjechaliśmy na platformę widokową. Już przejażdżka szklaną kabiną oferowała zapierający dech w piersiach panoramiczny widok na dolinę rzeki Alzette, z platformy był jeszcze piękniejszy.
Winda zapewniła nam nie tylko wspaniałe doznania wzrokowe, ale też szybko i bezboleśnie przeniosła nas z powrotem do Górnego Miasta. Krytą kładką trafiliśmy wprost do północnej części Parku Miejskiego (lb. Parc Municipal), nazywanego popularnie Park Stanowy (lb. Stater Park). Utworzony w XIXw., noszący imię swego projektanta, francuskiego architekta krajobrazu Édouarda André, jest prawie 21-hektarową oazą zieleni w centrum miasta. Park jest podzielony na cztery sekcje w wyniku przecięcia go przez trzy Aleje: Avenue Monterey, Avenue Émile-Reuter (lb. Arsenalströss, Ulica Arsenał) i Aleja Nowa Brama (lb. Neipuertsģaass). Najbardziej wysunięty na północ odcinek to Park Fundacji Pescatore'a, następnie jest Kinnekswiss (dosłownie: Król Szwajcarski), zaś południowa część nosi imię francuskiego botanika Edmonda Klein'a.
Już na wstępie z daleka zauważyłam piękny budynek. Okazało się, że jest to Dom Seniora, którego fundatorem był Jean-Pierre Pescatore, żyjący na przełomie XIII i XIXw., luksemburski biznesmen, bankier, kolekcjoner i wielki filantrop. W testamencie przeznaczył miastu kolekcję wartą ogromną na ówczesne czasy sumę pół miliona franków oraz drugie tyle w gotówce z zastrzeżeniem, że pieniądze zostaną przeznaczone na założenie instytucji charytatywnej. Stwierdziłam, że kiedy będę już niezdolna do samodzielnej egzystencji, chcę tam zamieszkać - przeprowadzam się do Luksemburga :)
W Kinnekswiss znajdują się szczątki ponad 150-letniego grabu pospolitego, jednego z najbardziej znanych i okazałych drzew w Luksemburgu, zwanego Hobich, co po prostu znaczy "grab". Wysokie na ponad 20m, składało się z kilkunastu pni, z koroną o powierzchni 300m². Po kilku suchych i gorących latach, a także z powodu dwóch inwazyjnych grzybów rozkładających drewno, w 2016r. drzewo straciło liście i uschło. Po kilku miesiącach pozostały tylko szczątki, które zachowano, aby ptaki, larwy owadów i inne organizmy mogły wykorzystać martwe drewno jako siedlisko.
Obejrzeliśmy pomnik Księżniczki Amelii (lb. Prinzessin Amélie Monument), która w XIXw. zyskała sympatię, wdzięczność i pamięć Luksemburczyków z powodu aktywności charytatywnej (m.in. dzięki niej w regionie wprowadzono przedszkola w systemie Fröbel'a).
Na miejscu dawnego Fortu Vaubon w XIXw. zbudowano okazałą willę, która przyjęła tą samą nazwę. W 1949r. budynek kupiło miasto, aby umieścić tam muzeum sztuki, co stało się 10 lat później. W muzeum wystawione są kolekcje podarowane miastu przez prywatnych darczyńców, m.in. wspomnianego Jean-Pierre'a Pescatore'a.
Z kolei na miejscu dawnej Reduty Louvigny usytuowany jest budynek (również noszący nazwę poprzedniej budowli), w którym w latach 1933-1992 miało swą siedzibę słynne Radio Luksemburg, nadające muzykę młodzieżową i lansujące w latach 60. i 80. XXw. modę muzyczną wśród nastolatków Europy Zachodniej i Centralnej, w tym Polski (pamiętam :), choć częściej słuchałam polskiej "Trójki"). Tam też dwa razy odbyły się Konkursy Piosenki Eurowizji (1962, 1966). Obecnie budynek jest siedzibą Ministerstwa Zdrowia i Instytutu Walutowego.
W samym sercu parku znajduje się fantastyczny plac zabaw z pełnowymiarowym drewnianym statkiem pirackim (lb. Spillplaz Pirateschëff), magiczne miejsce dla dzieci. Na całym terenie Parku Miejskiego znaleźć można pozostałości zabudowań twierdzy, pieczołowicie odrestaurowane. W części południowej są dwa stawy, przy których oczywiście zrobiliśmy fotki :)
Głód bardzo już nam doskwierał, więc wróciliśmy na Plac Broni. Obiadokolację zjedliśmy w restauracji "Brasserie du Cercle". Kuchnia luksemburska to głównie mieszanka niemieckiej i francuskiej, posiada jednak także własne tradycyjne potrawy. Tak więc Mateusz zdecydował się na danie francuskie, ja na luksemburskie, a Patrycja - żeby nie było zbyt jednolicie - na włoskie Spaghetti Bolognaise.
Francuskie Bouchée à la Reine, czyli przekąska królowej, nawiązuje do Marii Leszczyńskiej, która podobno miała sobie upodobać rodzaj pasztecika składającego się z ułożonych na sobie kilku krążków ciasta francuskiego wypełnionych farszem. Tradycyjnie nadzieniem był kurczak z grzybami lub cielęcina w sosie maślano - śmietanowym. Z czasem zaczęto dodawać wszystko, co się nadaje na farsz. Mateuszowi trafił się farsz z mięsa kurczaka, a dodatkowo otrzymał frytki i sałatkę warzywną.
Moja potrawa - wędzona karkówka z bobem (lb. Judd mat Gaardebounen) - uważana jest w Luksemburgu za danie narodowe. Prawdopodobnie zostało ono wprowadzone do Luksemburga przez hiszpańskie wojska w XVI/XVIIw. Danie składa się z wędzonej, a następnie gotowanej z warzywami wieprzowiny oraz potrawki z bobu z cebulą i boczkiem. Do tego podano pieczone ziemniaczki. Jedzenie było przepyszne, ale zdecydowanie zbyt obfite dla mnie. Nie dałam rady pochłonąć całej porcji, jak zwykle Mateusz "dojadł" :)
Po posiłku stwierdziliśmy, że czas "do domu". Po raz kolejny przeszliśmy Mostem Adolfa, a przy Bulwarze Pétrusse obejrzeliśmy Willę Pauly'ego (lekarza, dla którego została wybudowana). W czasie II wojny światowej budynek był siedzibą Gestapo. W 1989r. obiekt wpisano na listę pomników narodowych, a od 2001r. jest siedzibą Komitetu Pamięci Ruchu Oporu (fr. Comité Directeur du Souvenir de la Résistance) i Centrum Dokumentacji i Badań Ruchu Oporu (fr. Centre de Documentation et de Recherche sur la Résistance).
Było jeszcze dość wcześnie, więc zdecydowaliśmy, że pooglądamy coś w telewizorze (okazało się, że mamy dostęp do Netflix'a). W czasie, gdy Mateusz brał prysznic, szukałyśmy z Patrycją filmu, który musiał być w polskiej wersji językowej, więc wybór był ograniczony. W końcu wybrałyśmy... Mateusz kilka razy pytał, czy na pewno warto, a my byłyśmy święcie przekonane, że tak. Szkoda tylko, że nie przejrzałyśmy opinii o tym dziele na Filmweb-ie... Miał być film akcji "och i ach", a okazał się totalną szmirą :( (nie podam tytułu, bo nie chcę robić antyreklamy). Tak naprawdę oglądaliśmy film, zaśmiewając się chwilami do rozpuku, z niedowierzaniem, że można wyprodukować taki stek bzdur :)
Zamki w Wielkim Księstwie Luksemburga
Przygotowując plan wycieczki poczytałam co nieco. Na jednym z blogów znalazłam jednodniową trasę (podobno zrealizowaną), wiodącą przez sześć miejscowości z zamkami, a jeszcze po drodze trzy punkty widokowe i Dolinę Siedmiu Zamków. Rzeczywiście można w jeden dzień objechać taki odcinek (wbrew nazwie Księstwo nie jest wielkie powierzchniowo), ale czy zwiedzić? Chyba tylko zatrzymać się na kilka/kilkanaście minut, pstryknąć fotki i jechać dalej. Po naradzie wybraliśmy trzy miejsca na drugi dzień wyprawy i dwa na dzień trzeci, już w drodze powrotnej do domu.
Według niektórych szacunków w Wielkim Księstwie Luksemburga jest aż 130 zamków, ale bardziej realistycznie należałoby przyjąć, że jest ich prawdopodobnie nieco ponad sto, chociaż wiele z nich można uznać za duże rezydencje lub dworki, a nie zamki. Kilka jest w samej stolicy. Części nie można zwiedzać, ponieważ albo pozostają w posiadaniu prywatnych osób czy instytucji (np. ambasad Rosji i Chin :), albo są zbyt zniszczone i stanowią ewentualne zagrożenie. Jednak całkiem sporo jest udostępnionych publicznie.
Większość zamków znajduje się na Liście Zabytków Sklasyfikowanych (lb. Lëscht vun de Klasséierte Monumenter) jako narodowe dziedzictwo kulturowe.
Wykaz opiera się na ustawach z 1927r.: francuskiej o konserwacji i ochronie obiektów i pomników narodowych oraz niemieckiej o zachowaniu i ochronie krajobrazów i pomników narodowych. Ustawy zastąpiono aktem z 1983r., częściowo zaktualizowanym w 2017r. Przyjęto takie same warunki dotyczące wykazu (m.in. aktualizacja co 5 lat), obejmującego budynki, miejsca lub obiekty, w których utrzymaniu i ochronie leży interes narodowy, m.in. są rzadkie lub niepowtarzalne, unikatowe dla swojego typu lub epoki, są świadkami przeszłej działalności lub ważnego wydarzenia itp.
Lista Zabytków Sklasyfikowanych składa się z dwóch części: podstawowej, zawierającej wykaz obiektów uznanych za pomniki narodowego dziedzictwa kulturowego oraz dodatkowej, ze spisem obiektów wpisanych do inwentarza uzupełniającego. Znajdują się na niej zamki i kościoły, domy miejskie i gospodarcze, pozostałości archeologiczne, mosty i zakłady przemysłowe, krajobrazy i drzewa, organy i obrazy, ale też izolowane obiekty, takie jak lokomotywy lub wagony kolejowe, samoloty, hamulec Hinzerta lub średniowieczny rękopis.
Pisząc ten tekst zastanawiałam się, jak w ciekawy i względnie atrakcyjny sposób opisać zamki, w których byliśmy. Kiedy zaczęłam szukać informacji i czytać, doszłam do wniosku, że warto co nieco napisać również o innych, nawet jeśli ich nie widzieliśmy.
Tak powstała mapa zamków luksemburskich (ha! - nauczyłam się tworzyć mapy :). Oczywiście nie umieściłam na niej wszystkich istniejących, ale wszystkie te, o których udało mi się znaleźć jakiekolwiek informacje.
Zamki luksemburskie zazwyczaj przyjmują nazwę miejscowości, w której są usytuowane, stąd sposób sortowania na mapie (alfabetycznie miejscowościami). Jeśli nazwa budowli jest inna, niż miejscowości, jest dopisana po myślniku (szczególnie dotyczy to miasta Luksemburg). W spisie stosowane są francuskojęzyczne nazwy miejscowości i budowli, ponieważ w tym języku najczęściej figurują w Internecie. Oznaczenie kolorami:

własność prywatna, siedziba firmy itp. - niedostępny publicznie

siedziba rodziny wielkoksiążęcej lub organów rządowych - niedostępny publicznie

siedziba władz lokalnych, instytucji, organizacji i miejsc użyteczności publicznej, stowarzyszeń itp. - częściowo dostępny publicznie

dostępny dla zwiedzających
Informacje o zamkach zaczerpnęłam przede wszystkim z luksemburskiej Wikipedii, ale też z angielskiej, francuskiej i polskiej, niekiedy z innych źródeł. Fotografie pochodzą z Google Maps i Wikipedii.
No cóż... Ja się pobawiłam i wzbogaciłam wrażenia z wycieczki, a komuś może te opisy pomogą w planowaniu swojej podróży :)
5.08.2023
Drugiego dnia rano obfotografowałam mieszkanko, coby pamiętać, jaką mieliśmy kwaterę :)
Po obowiązkowej porannej kawie poszliśmy na parking po samochód. Mateusz miał lekkie obawy, czy mimo znalezionej informacji nie trzeba będzie uiścić sowitej opłaty, ale nie - wyjechaliśmy bez problemu i ruszyliśmy w trasę.
Po dotarciu do Larochette (lb. Fiels) zaparkowaliśmy auto w miejscu będącym czymś w rodzaju ryneczku, przy sklepie, który jednocześnie oferował śniadania. Posililiśmy się i podjechaliśmy do celu wyprawy.
Zamek Larochette jest wprawdzie ruiną, ale jest ona odrestaurowana i zabezpieczona tak, aby można było zwiedzać to miejsce. Spędziliśmy w ruinach około godziny. Tam po raz pierwszy spotkaliśmy się z informacjami "obrazkowymi". Wprawdzie pomysł wykorzystywania systemu audio w zabytkowych budowlach jest świetny, ale prawda jest taka, że za granicą zazwyczaj tego rodzaju przewodnik nie jest dla mnie, bo jednak język polski nie jest powszechny na świecie. Obrazy w Larochette (i nie tylko tam) nawet mnie pozwoliły bez trudu zorientować się, jakim celom służyło kiedyś dane pomieszczenie czy miejsce.
Jeszcze podczas śniadania wyniknęła dyskusja na temat formatu zdjęć. Mateusz zauważył, że moje są panoramiczne i przestawił format na swoim telefonie. Jednak rzecz nie dała Mu spokoju i po jakimś czasie wykonał "telefon do Przyjaciela", zorientowanego w temacie. Ten podpowiedział, że jednak format 4:3 jest optymalny, tak więc ja zmieniłam ustawienia w swoim smartfonie, a Mateusz powrócił do poprzednich.
Skierowaliśmy się do Beaufort (lb. Beefort). Przejazd zajął nam mniej niż 20 minut. Zamek Beaufort okazał się lepiej zachowany i jeszcze ciekawszy, o czym zresztą świadczył tłumek odwiedzających. Również tam mogliśmy sami sobie opowiadać o jego wykorzystaniu na podstawie informacji "obrazkowych".
Po mniej więcej godzinnym zwiedzaniu usiedliśmy przy stoliku na kawę i herbatę, a przy okazji uraczyłyśmy się z Patrycją słynną lokalną nalewką. Patysia zamówiła dwa kieliszeczki w dwóch smakach - malinowym i porzeczkowym (podzieliłyśmy się wzajemnie). Trunek był wyśmienity. Już w drodze do kolejnego zamku przyznała, że można było kupić nalewki w butelkach "na wynos". Nie mogłam Jej darować, że nic nie powiedziała wcześniej, bo na pewno kupiłabym.
Ostatnim punktem wycieczki tego dnia było Vianden (lb. Veianen), gdzie zatrzymaliśmy się na dłużej. Miasteczko jest jednym z najpopularniejszych ośrodków turystycznych Luksemburga, słynącym z malowniczego położenia oraz zabytków i atrakcji.
Zamek Vianden to jeden z największych zamków warownych na zachód od Renu. Imponująca siedziba hrabiów była nie tylko średniowieczną fortecą, w której komfort został poświęcony wymogom obronnym, ale także prawdziwym pałacem, uznawanym obecnie za jeden z 21 najpiękniejszych zamków na świecie (CNN). Droga do niego prowadzi przez urocze uliczki Vianden, zabudowane niezwykle klimatycznymi domkami.
Tym razem nie było już tak spokojnie, był spory tłum turystów. Na terenie zamku miało miejsce coś w rodzaju średniowiecznego jarmarku, odbywał się też koncert, no i to była sobota. Spędziliśmy tam około dwóch godzin oglądając, słuchając, a nawet strzelając z kuszy - oczywiście tylko Mateusz. Strzelał kilka razy, niekoniecznie od razu z sukcesem, ale ostatnia strzała trafiła "w dziesiątkę". Patysia i ja namiętnie dokumentowałyśmy Jego rycerski debiut :)
W pomieszczeniach zamkowych obejrzeliśmy m.in. meble, urządzenia i przedmioty codziennego użytku oraz stroje z dawnych czasów, makiety zamku z różnych okresów historycznych, wystawę zdjęć i plakatów, tablice z drzewami genealogicznymi władców Vianden na przestrzeni wieków, galerię wizerunków tychże władców oraz ich herbów. W jednej z sal pod dach jakimś sposobem dostał się ptaszek, który głośno "protestował", zapewne przeciwko zakłocaniu mu spokoju :)
Oczywiście, jak to w zamku, znaleźliśmy oberżę z jadłem i napitkiem, a nawet muzykantami. Nie usiedliśmy, bo sporo gawiedzi tam było i hałas okrutny :)
Na koniec w jednym z kramów Patrycja zakupiła lokalne wino.
Idąc do centrum miasteczka, którym wydaje się być okolica mostu na rzece Our, szukaliśmy miejsca na posiłek. Ostatecznie zatrzymaliśmy się w restauracji "Auberge de l'Our". Jedzenie było pyszne, ale niestety popadał deszcz, zrobiło się chłodno i trochę nas przewiało.
Po powrocie do Luksemburga mieliśmy spędzić wieczór "na mieście", ale Patysia źle się czuła, więc zostaliśmy w mieszkanku. Mateusz poszedł do pobliskiego sklepu po różnego rodzaju frykasy. Podjadając oglądaliśmy jakiś film.
6.08.2023
Rano wstaliśmy dość wcześnie. Po lekkim śniadaniu, kawie i herbacie zapakowaliśmy bagaże do samochodu. Tym razem nie musieliśmy taszczyć bambetli daleko, ponieważ poprzedniego dnia dopisało nam szczęście. Po powrocie z Vianden Mateusz podjechał na ulicę, gdzie mieszkaliśmy i znaleźliśmy miejsce parkingowe jakieś 100m od naszej kwatery.
Tego dnia odwiedziliśmy w Luksemburgu jeszcze dwa zaplanowane miejsca. Jadąc do pierwszego zatrzymaliśmy się w lokalizacji, gdzie miał być piękny punkt widokowy. No był... ale po pierwsze - znajdował się na prywatnym terenie, po drugie - akurat zaczał padać deszczyk i w dodatku wiało tak, że prawie nam głowy pourywało na otwartej przestrzeni :) Niemniej zobaczyliśmy z oddali budowlę, do której zmierzaliśmy. Wycofaliśmy się stamtąd dość szybko, nieco zmartwieni, że pogoda nie dopisze, ale na szczęście obawy okazały się płonne, a przynajmniej nie było najgorzej.
Dojechaliśmy do Bourscheid (lb. Buerschent). Zamek Bourscheid, z którego w większości pozostały starannie odrestaurowane ruiny, zwiedzaliśmy ponad godzinę. Znajdują się tam dyby, w które oczywiście nie omieszkałyśmy zakuć Mateusza :) W części zachowanej prawie w całości (ewentualnie dobudowanej) obejrzeliśmy m.in. wystawę fotografii zamku oraz makiety, ukazujące kolejne fazy jego rozwoju. Miejsce jest wynajmowane na uroczystości, co wyraźnie wskazywała pozostawiona karta z imionami pary młodej i listą gości :). Pogoda nie była najlepsza, ale dzięki temu mogliśmy spokojnie pochodzić, bo poza nami spotkaliśmy zaledwie kilka osób.
W Clervaux (lb. Klierf) szczęśliwie udało nam się zaparkować samochód w dogodnym miejscu. Niestety, tego dnia coraz częściej popadywał deszcz, więc parasolki okazały się niezbędne. Najpierw Patrycja znalazła knajpkę, gdzie zjedliśmy pyszne kanapki. Niepojęte było to, że w lokalu zjawiła się para z dużym psem, który nie tylko w nim pozostał, ale nawet zaglądał za ladę :) I nikt, włącznie z obsługą, zupełnie nie przejmował się tym...
Zamek Clervaux był ostatnim na naszej liście. Nie wiedzieliśmy, że obejrzymy tam zdecydowanie więcej zamków luksemburskich, wprawdzie nie na "zywo", ale jednak.
W części przeprojektowanych pomieszczeń zamkowych od 1970r. znajduje się Muzeum Modeli Zamków i Budowli Warownych Luksemburga (fr. Musée de Maquettes des Châteaux et Châteaux Forts de Luxembourg). Można w nim zobaczyć 22 makiety zamków (w tym dwie Zamku Vianden) wykonane w skali 1:100 oraz dioramę, pokazującą przebieg pierwszego starcia w ofensywie w Ardenach - bitwy pancernej o Clervaux, która niestety zakończyła się totalną katastrofą dla Amerykanów, choć w ostatecznym rozrachunku bilans całej operacji był dla strony niemieckiej wyjątkowo negatywny. "Dorama Clervs" jest uznawana na całym świecie jako jeden z najbardziej niezwykłych modeli w skali 1:35. Wszystkie makiety były wspaniałe, ale diorama - pełna szczegółów, szczególików i "smaczków" - po prostu powaliła nas na kolana. Nasze zdjęcia nie są tak profesjonalne, jak na stronie internetowej, ale tak naprawdę żadne nie oddadzą wrażeń... Nie mogliśmy się stamtąd wyrwać.
W zamku mieści się również Muzeum Bitwy o Ardeny (fr. Musée de la Bataille des Ardennes), w którym ten historyczny moment II wojny światowej ilustrowany jest za pomocą autentycznych dokumentów, mundurów i broni, prezentowanych w gablotach, ale też w realistycznych scenkach. Mateusz nie byłby sobą, gdyby nie zaciągnął nas tam, ale wcale nie żałowałyśmy.
Jest też stała wystawa "Rodzina człowiecza", jedna z najważniejszych i najsłynniejszych wystaw w historii światowej fotografii, ale tą już sobie darowaliśmy.
Po wyjściu z zamku poszliśmy jeszcze obejrzeć z zewnątrz kościół świętych Kosmy i Damiana.
Ruszyliśmy do domu. Wycieczkę do Wielkiego Księstwa Luksemburga uznaliśmy za jedną z najbardziej udanych.
Belgia - Holandia
6-15.08.2023
Wracając z Wielkiego Księstwa Luksemburga skorzystaliśmy z tego, że w Księstwie ceny paliwa są sporo niższe i Mateusz zatankował bak auta do pełna. Miejscowości graniczne Luksemburga są prawdziwym "eldorado" paliwowym dla turystów i nie tylko :)
6.08.2023
Korzystając z tego, że jest "po drodze", zatrzymaliśmy się w maleńkiej miejscowości La Gleize (Belgia). Ciekawostką jest to, iż waloński dialekt wioski jest jednym z najlepiej zbadanych w regionie. Wynika to z pracy rodowitego mieszkańca, Louisa Remacle'a, profesora Uniwersytetu w Liège i członka Królewskiej Akademii Języka Francuskiego i Literatury Belgii, który przeprowadził tam część swoich badań, a jego trzytomowe dzieło było wzorem dla dialektologii.
W La Gleize znajduje się Muzeum Grudzień 1944 (fr. Musée Décembre 1944, nl. Museum December 1944), założone w 1989r. na placu wiejskim naprzeciwko kościoła. Przeczytałam, że za jego powstaniem stoi dwóch pasjonatów historii, choć oczywiście zostało utworzone we współpracy z lokalnymi władzami.
Muzeum poświęcone jest w całości ofensywie w Ardenach w grudniu 1944r. Tematem przewodnim są wydarzenia, mające miejsce wokół wioski La Gleize. Muzeum zlokalizowane jest w historycznym budynku, w którym podczas działań wojennych stacjonowało centrum pierwszej pomocy jednostki Waffen SS, dowodzonej przez Obersturmbannführera Jochena Peipera. Na 1000m² powierzchni zgromadzono ponad 5000 artefaktów - broni, mundurów, map, radiostacji, dokumentów wojennych i prywatnych listów. Wystawy opisują nie tylko walki, ale także zbrodnie wojenne, dokonywane przez niemieckich żołnierzy, którzy rozstrzeliwali cywilów i jeńców wojennych. Do największej masakry doszło w miejscowości Baugnez. Niemcy rozstrzelali tam 87 jeńców amerykańskich, zostawiając ich ciała na śniegu. Bezpośrednią odpowiedzialność za tą zbrodnię ponosił Jochen Peiper, który został po wojnie skazany za to na karę śmierci, zamienioną potem na karę piętnastu lat więzienia.
Uważa się, że o ile Amerykanie wygrali bitwę o Ardeny w Bastogne, to Niemcy przegrali ją w La Gleize. 800 ocalałych żołnierzy niemieckich pod dowództwem Peipera, otoczonych przez wojska amerykańskie, porzuciło 135 pojazdów opancerzonych, między innymi olbrzymi, 69-tonowy "Tygrys II", znany również jako "Król Tygrys" (niem. Königstiger), największy i najcięższy czołg II wojny światowej. Jeden z niewielu wciąż istniejących i jedyny pozostawiony w miejscu, w którym walczył, jest najcenniejszym eksponatem muzeum.
Od 1986r. w czerwcu w La Gleize odbywają się targi militarne, jedne z największych w krajach Beneluksu.
Mateusz chciał wcześniej odwiedzić to miejsce, ale nie miał okazji. Padało już dość mocno. Patysia źle się czuła, więc została w aucie na drzemkę, a my poszliśmy oglądać.
Najbardziej chyba zaskoczyło mnie to, że w tak małej wiosce zlokalizowane jest tak spore muzeum. Mateusz opowiadał mi co nieco i tłumaczył część tekstów. Przyznać muszę, że było ciekawie. Spędziliśmy tam ponad pół godziny, tak naprawdę zdecydowanie za krótko, by zapoznać się ze wszystkim szczegółowo. Przed budynkiem Mateusz ze wszystkich stron obfotografował czołg, ja już niekoniecznie, bo padało, było chłodno i myślami byłam przy obiedzie :)
Na obiadokolację pojechaliśmy do Hasselt (Belgia). Patrycja i Mateusz zaprowadzili mnie do greckiej restauracji "Nostagia", gdzie cudem udało się wejść, bo knajpa cieszy się takim powodzeniem, że powinno się dokonać rezerwacji i to ze sporym wyprzedzeniem. Na szczęście dla nas ktoś nie pojawił się i mogliśmy usiąść przy stoliku. Lokal słynie z potraw grillowanych. Zamówiliśmy krewetki w sosie pomidorowym, z pieczarkami, papryką i serem feta oraz firmowy zestaw "de luxe" dla dwóch osób. Czegóż na tej tacy nie było - kotleciki jagnięce, roladki mięsne, kawałki kurczaka i indyka, suwlaki (szaszłyczki) z mięsem wieprzowym, kalmary, krewetki i ryby, a wszystko z dodatkiem sosów i warzyw. Jedzenie było wyśmienite, poza tym byliśmy już bardzo głodni.
Po posiłku wróciliśmy do domu, do Houthalen (Belgia).
7-11.08.2023
Kolejne dni spędzaliśmy w domu, w Houthalen (Belgia). Mateusz oczywiście jeździł do pracy, Patrycja załatwiała różne swoje sprawy. Ja leniuchowałam z książką w ręku, ewentualnie towarzyszyłam Patrycji w zakupach. Wieczorami rozmawialiśmy i oglądaliśmy filmy. Jednego dnia pojechaliśmy nad pobliskie Jezioro Kelchterhoef (Belgia), gdzie widzieliśmy pływaków, którzy pokonali całą długość akwenu i z powrotem. Obeszliśmy jezioro spacerkiem dookoła, zatrzymując się po drodze na lampkę wina.
12.08.2023
Tego dnia Patysia pojechała z Przyjaciółmi na koncert, a mnie Mateusz zabrał na wycieczkę.
Najpierw pojechaliśmy do Thorn (Holandia), niewielkiego miasteczka, którego historia sięga 2.poł. Xw., kiedy powstało tam opactwo. Później, jako siedziba biskupa, okolice Thorn stały się samodzielnym księstwem wchodzącym w skład Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Pod koniec XVIIIw., po zdobyciu miejscowości przez Francuzów, księstwo Thorn zostało zlikwidowane. Podczas najazdu zburzono większość zabudowań klasztoru, zamieszkujące go szlachcianki uciekły z miasta, a duża liczba okolicznych mieszkańców przeniosła się do wioski. Francuzi nałożyli na nich podatki w oparciu o wielkość okien w murowanych domach, jednak miejscowi byli biedni i nie mieli z czego płacić. Aby zmniejszyć kwotę podatku, mieszkańcy zamurowali okna i pomalowali budynki na biało, ukrywając w ten sposób cegły. Obecnie miejscowość nazywana jest "Białym Miasteczku" (hol. Het Witte Stadje), a tradycja malowania domów na biało znana jest w całej Holandii.
W herbie miasteczka występuje polski akcent. W przeszłości, dowiedziawszy się o istnieniu polskiego miasta o podobnej nazwie - Toruń (niem. Thorn), władze Thorn zdecydowały o zaczerpnięciu motywów z jego herbu, przez co obecnie herby Thorn i Torunia wykazują pewne podobieństwo.
Zjedliśmy fantastyczne omlety w knajpce "Pannekoekenbakker". Póżniej spacerowaliśmy po niezwykle uroczym miasteczku, zachwycając się pięknymi, zadbanymi domkami i podwórkami. W międzyczasie zatrzymaliśmy się na kawę, herbatę i ciacho w kawiarni "Grand-Café 't Stift". Mateusz otrzymał sześć słoiczków z różnymi gatunkami herbaty - po raz pierwszy spotkałam się z możliwością wyboru herbaty przez klienta bezpośrednio przy stoliku.
Następnie pojechaliśmy do miejscowości Eisden (Belgia), gdzie nad kanałem Zuid-Willemsvaart wisi most, w którego projektowaniu od początku do końca Mateusz uczestniczył. On bardzo chciał zrobić zdjęcia, żeby mieć pełną dokumentację (dla siebie), a ja chętnie obejrzałam :)
Popołudnie i wieczór spędziliśmy w Hasselt (Belgia), gdzie po niedługim spacerze relaksowaliśmy się w ogródku restauracji "Pax". Nagadaliśmy za wszystkie czasy, pojedliśmy i napiliśmy. Upał był wielki, więc duszkiem "wytrąbiłam" zimny Aperol Spritz i zaraz zamówiłam drugi, wzbudzając jakby lekkie zdziwienie kelnera. Dość szybkie spożycie dwóch aperitifów nieco wpłynęło na moją koordynację werbalną, a przynajmniej tak stwierdził Mateusz :) Przed wyjazdem poszliśmy jeszcze obejrzeć marinę.
13.08.2023
Kolejnego dnia, już w trójkę, pojechaliśmy do Leuven (Belgia).
Zwiedzanie rozpoczęliśmy od dobrze zachowanej i w pełni odrestaurowanej historycznej dzielnicy Wielki Beginaż (fr. Grand Béguinage, nl. Groot Begijnhof), będącej jednym z największych zachowanych beginaży we Flandrii. Spacerowaliśmy, oglądaliśmy i podziwialiśmy, bo rzeczywiście miejsce jest urokliwe i można tam poczuć atmosferę minionych czasów.
Następnie, przechodząc m.in. przez luksusową dzielnicę mieszkaniowo - hotelową, udaliśmy się do kolejnego "punktu programu".
Weszliśmy do Ogrodu Botanicznego (fr. Jardin Botanique, nl. Kruidtuin), najstarszego ogrodu botanicznego w Belgii. Niegdyś studenci medycyny wykorzystywali go głównie do sadzenia ziół, z których produkowano leki. Obecnie jest to przede wszystkim piękny park ze szklarniami, stawem z wodospadami oraz sadem owocowym. Rozległa kolekcja drzew, krzewów i krzewinek zajmuje powierzchnię około 2,2 ha. Kompleks szklarni (450m²), oprócz kolekcji roślin zielnych, ziół, roślin wodnych i bulwiastych, prezentuje różnorodne gatunki tropikalne i subtropikalne.
W tym miejscu zapomnieliśmy, że znajdujemy się w mieście, a liczne ławeczki zachęcały do odpoczynku. Zauważyłam wielki platan i aż chciało się zaśpiewać: W parku pod platanem pani siądzie z panem... Oczywiście zaśpiewałam :)
Z parku było już zaledwie kilka kroków do Starego Rynku (nl. Oude Markt), pełnego ogródków barowych knajp mieszczących się w kamienicach po obu stronach prostokątnego rynku. Nie zatrzymaliśmy się, a szkoda, bo serwowane tam piwo jest produktem największego koncernu browarniczego świata Anheuser-Busch InBev. A wszystko zaczęło się od niewielkiego browaru "Den Hoorn", którego początki sięgają XIVw.
Stamtąd doszliśmy do Wielkiego Rynku (nl. Grote Markt), który wbrew swojej nazwie nie jest wcale taki wielki i nie jest typowy. Po pierwsze: ma kształt klina i jest mocno pochyły. Po drugie: dozwolony jest na nim ruch kołowy dla rowerów i autobusów.
Na Wielkim Rynku umiejscowiony jest Ratusz Miejski (nl. Stadhuis) z XVw., podobno jeden z najpiękniejszych w Belgii. Rzeczywiście jest piękny. Strzelisty i smukły budynek, zbudowany w stylu brabanckiego późnego gotyku, sprawia wrażenie niezwykle lekkiego. W 1850r. dodano posągi, przedstawiające 220 mężczyzn i 16 kobiet, postacie ważne w historii miasta. Leuven poniosło wielkie straty w trakcie obu wojen światowych, szczęśliwie jednak bomba, która spadła na Ratusz, nie wybuchła.
Dotarliśmy na Plac Ladeuze, gdzie odbyła się sesja fotograficzna Patysi :) na tle Biblioteki Uniwersyteckiej. Nasz wzrok przykuł jednak inny obiekt, mianowicie wysoka igła z nabitym wielkim chrząszczem. Już w domu przeczytałam w Internecie, że instalacja zatytułowana "Totem" w zamyśle ma być "hołdem dla piękna, nauki, wiedzy". No nie wiem... chyba nie rozumiem sztuki współczesnej... :)
Ostatnim miejscem, które odwiedziliśmy, był Park Miejski Św. Donata (nl. Stadspark Sint-Donatus). No cóż... przede wszystkim szukaliśmy toalety, a ta była przy samej bramie... :) Niemniej przespacerowaliśmy alejkami, oglądając m.in. jedną z czterech zachowanych wież pierwszych średniowiecznych murów obronnych miasta.
Po spacerze skierowaliśmy się w stronę parkingu, pstrykając ostatnie fotki. Uznaliśmy, że kilkugodzinny pobyt w Leuven był bardzo udany, chociaż redagując ten tekst zorientowałam się, jak wielu ciekawych miejsc nie widzieliśmy, nawet takich, o których piszą, że nie da się ich ominąć. Nam się udało... :)
Na kolację pojechaliśmy znowu do restauracji "Pax" w Hasselt (Belgia). Zamówiliśmy bruskétta na start, mule w dwóch rodzajach sosów - z białego wina i czosnkowo - cebulowym oraz sałatkę z wędzonym łososiem, a na deser mus czekoladowy. Wszystkim dzieliliśmy się solidarnie :) Oczywiście nie obyło się bez dużej ilości wody dla wszystkich i kawy dla mnie.
14.08.2023
Wybraliśmy się na wycieczkę do Bokrijk (nl. Provinciaal Domein Bokrijk). To olbrzymi kompleks parkowo - muzealny, położony w pobliżu miasta Genk, znany ze skansenu (nl. Openluchtmuseum, Muzeum na powietrzu), arboretum (ogród dendrologiczny, dendrarium - miejsce, w którym kolekcjonuje się drzewa i krzewy oraz zwykle prowadzi się badania nad nimi) i największego we Flandrii placu zabaw na świeżym powietrzu. My wybraliśmy się do skansenu.
Przy wejściu wraz z biletami otrzymaliśmy mapkę, która ułatwiła poruszanie się po terenie, a przede wszystkim pozwoliła rozpoznawać miejsca, przy których zresztą też znajdowały się tablice z opisami (w tym na szczęście po angielsku).
Najpierw przeszliśmy przez ogród ziołowy (nl. Kruidentuin). Skoro o roślinkach mowa - gdzieś po drodze znaleźliśmy nawet uprawę konopii indyjskich, oczywiście "bezpiecznych" :) (zawartość THC≤0,3%), wykorzystywanych kiedyś do produkcji lin.
Przez kilka godzin oglądaliśmy gospodarstwa i ich wnętrza, przedstawiające wiejskie życie w regionie, doświadczając historii z pierwszej ręki. W niektórych zabudowaniach byli "mieszkańcy", którzy prezentowali domowe, codzienne czynności, np. naprawę narzędzi czy produkcję lin. Niestety, spóźniliśmy się na wypiek chleba.
W jednym z domów, nazywanym Farma Bruegla, natknęliśmy się na wystawę, dotyczącą "bogatej" i "biednej" kuchni. Prezentacja została oparta o dwie ryciny XVI-wiecznego niderlandzkiego malarza Pietera Bruegla Starszego, nazywanego "chłopskim artystą" ze względu na tematykę jego obrazów. Elementy wystawy - siedem par obiektów z "kuchni biednej" i "kuchni bogatej" - wskazują kontrast pomiędzy chudym/biednym i grubym/bogatym w dawnych czasach, ale znalazła się tam także współczesna interaktywna instalacja, której celem jest refleksja nad sposobem odżywiania się. W czasach Pietera Bruegla Starszego słowo "chudy" było synonimem słowa "biedny", ale czy to samo oznacza w dzisiejszych czasach? A może istnieją inne możliwe znaczenia? Chudy = wysportowany, zdrowy? A czy hamburger, przykład dzisiejszej "tłustej" kuchni, oznacza "bogaty"? A może "tani"? Zdjęcia różnych potraw i napojów dają okazję do wyrażenia własnego zdania, jak wygląda obecnie "biedna" kuchnia poprzez wrzucenie do pojemnika drewnianych łyżeczek - im ich więcej, tym uboższe jedzenie... Przemyśleliśmy temat i dodaliśmy łyżeczki.
Na terenie skansenu są oczywiście punkty gastronomiczne, stylizowane na wiejskie karczmy. W jednej zatrzymaliśmy się na posiłek. Niestety, nie był najlepszy. Wprawdzie zupa nam smakowała, "uszła" nawet kiełbasa w zupie (coś w rodzaju polskiej parówki), ale już kanapki okazały się totalną porażką. W takim miejscu wypadałoby podać smaczny, wiejski chleb, najlepiej ze smalcem, ewentualnie plastrem pieczonego mięcha, a tymczasem dostaliśmy "marketowe" pieczywko z konserwową szynką. Ale piwko było niezłe :)
W muzealnym browarze, w którym co roku warzone jest piwo w historyczny sposób, obejrzeliśmy kotły warzelne i posmakowaliśmy lokalnego wyrobu. Później w innym przybytku usiedliśmy, żeby odpocząć od upału i uzupełnić płyny w organizmie.
W sklepie kupiłyśmy z Patrycją cudownie pachnące mydełka (miodowo - owocowo - ziołowe) i jak okazało się już w domu - równie świetnie pieniące się i myjące.
Nie brakuje też kapliczek i kościółków. W jednym z nich można posłuchać gromkiego kazania wikarego (nie słyszeliśmy :) lub raczej czegoś w tym rodzaju, bo przecież "ksiądz" to pracownik muzeum. Natomiast w kilku miejscach, nie tylko przy obiektach sakralnych, zauważyliśmy kamienne krzyże z różnymi inskrypcjami. Nie znaczyły wprawdzie rzeczywistych miejsc pochówku, ale i tak jakoś nabożnie je omijałam :)
Uczestniczyliśmy nawet w "lekcji" w wiejskiej szkole. Na samym wstępie pan nauczyciel poinstruował "uczniów", że kiedy on wchodzi, należy wstać, więc wyszedł i wszedł ponownie. Ten zwyczaj niestety zanikł już całkowicie, choć ja jeszcze go pamiętam :) Później pan opowiadał o tym, jak wyglądała szkoła wiejska i lekcje w dawnych czasach. Wprawdzie ja nie zrozumiałam prawie niczego, co nieco domyślałam się, a Mateusz trochę tłumaczył (w końcu uczył się języka niderlandzkiego), ale i tak było ciekawie, a nawet zabawnie. W starodawnych ławkach (pamiętam takie!) usiadły również osoby dorosłe, a jednej pani "oberwało się" za pomalowane paznokcie :)
Skansen jest świetnym miejscem dla dzieci. Po terenie jeżdżą konne wozy drabiniaste, przewożące turystów. Jest pomieszczenie, gdzie można wypożyczyć niderlandzie stroje ludowe i drewniane chodaki. Widzieliśmy dzieciaki w różnym wieku poprzebierane w starodawnym stylu. Szukając cienia trafiliśmy na "leśny" tor przeszkód, zasadniczo przeznaczony dla dzieci właśnie, ale Mateusz nie odmówił sobie przyjemności :) Tak samo obydwoje, tzn. Patrycja i Mateusz, zaszaleli na rowerach sprzed stu lat, a łatwo nie było...
W muzeum są dwa wiatraki. Jeden niestety zamknięty (w renowacji), ale drugi zwiedziliśmy. Na drzwiach wisiała kartka z takimi oto przysłowiami o młynach (tłumaczenie z translatora, oryginał rymowany):
Umiem tak zawiesić skrzydła,
aby złapać wiatr do użytku.
Uczynię go moim panem sługą,
który wykonuje dla mnie najcięższą pracę.
Życie młynarza jest dane przez Boga,
ale mielenie w nocy jest pomysłem diabła.
Mielisz, gdy wieje wiatr.
Zbierasz siano, gdy świeci słońce.
Kochasz, gdy tam jesteś.
Kiedy wiatr wieje
przez niebo i chmury,
wtedy ten krzyż się obróci.
Tak, nawet dla każdego.
Wielu grzeszników, którzy mieczem
zapłacili młynarzowi,
otrzymało taki cios,
że do dziś kręci im się w głowie.
Trafiliśmy też na coś w rodzaju wysepki. Okazało się, że to okop - miejsce mające chronić ludność wiejską przed niebezpieczeństwem.
Wszyscy "zakochaliśmy się" we wszechobecnych zwierzakach - kozach, osiołkach, owieczkach i kurkach, a Patysia dostała wręcz lekkiego "fijoła", fotografując króliczki :) Jednak najpiękniejszym przeżyciem był widok całego stada owiec, które przemaszerowało tuż przed nami. Kiedy stało się to po raz pierwszy, Patrycja była akurat w toalecie. Wiedzieliśmy, że będzie niepocieszona, więc Mateusz szybko nagrał filmik. Na szczęście kwadrans później, na wspomnianej "wysepce", to samo stado pojawiło się znowu tuż obok nas. Owieczki były pod opieką pani przewodnik i dwóch niesamowicie sprytnych piesków. Patrycja i Mateusz porozmawiali z panią kilka minut i dowiedzieli się, że to nie takie byle jakie psy, bo specjalnie szkolone na "pasterzy" (pani zresztą też).
Pomimo bardzo męczącego upału spędziliśmy w Bokrijk fantastyczny dzień. Nie dotarliśmy wprawdzie wszędzie, np. w ogóle do Starego Miasta, ale i tak zobaczyliśmy bardzo dużo. Wychodziliśmy nieco po czasie otwarcia, ale nie my jedni. Tak naprawdę skansen jest czynny do zachodu słońca, a przynajmniej na stronie internetowej podano, że tak długo można tam spacerować.
Nasza trasa w Bokrijk
Numerowanie obiektów na mapce nie jest zgodne z oryginalną mapką, wręczaną w Bokrijk (gdyby ktoś porównywał :) Ponumerowane są wprawdzie po kolei w poszczególnych sekcjach skansenu, ale wykaz zachowuje naszą trasę, a dokładniej kolejność zdjęć), stąd Kempen podzielone jest na dwie grupy, bo tam zaczęliśmy zwiedzanie i tam je zakończyliśmy. Dodałam też własne numerki :) W wykazie na zielono oznaczone są miejsca, które sfotografowaliśmy, obok są ikonki do wyświetlania zdjęć. I odwrotnie - w opisach zdjęć podane są "numerki" z wykazu.
Opisy są dość obszerne, jednak warto je przeczytać, bo dotyczą nie tylko samych obiektów, ale też pracy, codziennego życia i zwyczajów w dawnej niderlandzkiej wiosce. Zaczerpnęłam je ze strony internetowej skansenu. Sprawiło mi to sporo trudności, bo przecież języka nie znam, translatory nie zawsze dają radę, a próby przetłumaczenia niektórych idiomów wprowadzały mnie co najmniej w zakłopotanie, żeby nie powiedzieć osłupienie i rozbawienie czasami :). Np. dość długo nie mogłam się zorientować, co oznacza wyraz secreet w podanych kontekstach. W końcu udało mi się ustalić, że po prostu chodzi o... wychodek :)
Kempen
- Start
- Ogrodzenie z Kerkom
(nl. Hek Kerkom)
Wszystko, co pozostało, to dwie niebieskie kamienne kolumny. Ogrodzenie z ok. 1700r. należało do posiadłości Wit Kasteel (z zamkiem, wozownią, budynkiem bramnym i farmami zamkowymi) z XVIIw. Przez wiele lat brama służyła jako jedno z wejść do skansenu.
- Kamienny krzyż z Hasselt (miasto)
(nl. Ongelukskruis Hasselt)
Upamiętnia nagłą śmierć Johannesa Motmana w 1750r., który miał w tym miejscu spaść z konia i zginąć. Później krzyż był odwiedzany, aby przywołać uzdrowienie z bólu zęba, prawdopodobnie ofiarowywano tam również pieniądze.
- Wiatrak z Mol-Millegem
(nl. Windmolen Mol-Millegem)
Prawdopodobnie został zbudowany pod koniec XVIIIw. Stojący młyn ma typowy dla Limburgii układ: na górze znajdują się galerie młynarskie, na dole strych na mąkę. Dach w kształcie barki jest typowy dla regionu Kempen. Wnętrze młyna jest całkowicie oryginalne. Znajduje się w nim drewniana maszyneria, składająca się m.in. z imponującego wału młyńskiego z kołami i kamieniami do mielenia. Młyn służył do mielenia zboża na mąkę. Za pomocą liny wciągano ciężkie worki z ziarnem, które było następnie mielone między kamieniami mielącymi, napędzanymi przez żagle. Młynarz musiał regularnie ostrzyć kamienie (ryć linie), których chropowata powierzchnia zapewniała, że ziarna były drobno zmielone.
Gdy młyn nie pracował, mógł być wykorzystywany do przekazywania wiadomości do wioski. Umieszczając żagle młyńskie w określonej pozycji (np. X lub znak plus), młynarz ogłaszał narodziny, ślub lub śmierć, w czasie wojny ostrzegał o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Podczas wiejskich festynów młyn dekorowano kolorowymi flagami i wstęgami.
- Ogród ziołowy
(nl. Kruidentuin)
- Gospodarstwo z Houthalen-Helchteren
(nl. Langgevelhoeve Helchteren)
Data na belce kominka wskazuje na 1815r. jako rok budowy. Długa fasada jest zorientowana na południe, aby uchwycić jak najwięcej światła słonecznego i ciepła przez cały dzień. Główne funkcje (dom, stajnia, stodoła) są połączone pod jednym dachem. Część mieszkalna składa się z kuchni i pokoju, z tyłu znajduje się spiżarnia i dwie małe sypialnie. Obrotowy słup umożliwia obsługę koryt, wbudowanych w ścianę między domem a stajnią. W obejściu znajduje się studnia, chlewnia i piec piekarniczy, usytuowany przy drodze. Być może robiono tak, aby kilka rodzin mogło z niego wspólnie korzystać. - Sklep z linami z St.Pieters-Lille
(nl. Touwslagerij St.Pieters-Lille)
Budynek z 2.poł. XIXw. był domem pracy liniarza. Konopie były kiedyś bardzo powszechne, wielu rolników uprawiało je samodzielnie. Były wykorzystywane do tkania ubrań, a przede wszystkim produkcji lin. Liniarz zaczynał od oczyszczenia konopi. Następnie skręcał je specjalnym urządzeniem za pomocą koła, które musiało obracać się w sposób ciągły i równomierny. Zwykle była to praca dzieci lub kobiet. Liniarz oddalał się od koła, aż lina osiągnęła pożądaną długość. Sztuczka polegała na tym, aby lina była wszędzie jednakowo gruba i napięta. W przypadku grubych lin skręcano ze sobą kilka cieńszych. Rzemiosło liniarskie upadło w XXw.
- Młyn olejowy z Ellikom
(nl. Olieslagmolen Ellikom)
Zbudowany w XVIIIw. był częścią dużego gospodarstwa rolnego "Bocianie Gniazdo". Ponieważ napęd zależał od wody, postawiono go obok rzeki Aa, poza centrum wioski. W XXw. młyn został przekształcony w zbożowy, ale po jego przeniesieniu do Bokrijk ponownie pełni poprzednią funkcję.
W przeszłości większość rolników produkowała własny olej, ponieważ było to tańsze niż kupowanie go na rynku. Rolnik uprawiał rzepak, rzepik lub len na polu, następnie przetwarzał go w olejarni. Nasiona oleiste były najpierw miażdżone pod ciężarem kamieni młyńskich, następnie podgrzewane do temperatury ok. 40°C i ładowane do przepuszczalnych worków za pomocą lejków. Wypełnione worki umieszczano w bijaku, ich zgniatanie uwalniało olej z nasion. Zgniatanie odbywało się za pomocą ciężkiej, pionowej belki napędzanej przez koło młyńskie. Po zmiażdżeniu nasion powstawał twardy placek, który był podgrzewany do temperatury 80°C i ponownie przeprowadzano proces tłoczenia. Ostateczny produkt uboczny tego procesu, zwany makuch, był wykorzystywany zimą jako pasza dla bydła. Z rzepaku i lnu produkowano olej wykorzystywany w kuchni. Olej z siemienia lnianego był też wykorzystywany do produkcji paliwa do lamp naftowych, mydła i mieszanek do produkcji farb.
Instalacja lub wymiana kamieni młyńskich to był nie lada wyczyn. Pionowe, obracające się kamienie młyńskie ważą 1000-1500 kilogramów. Przywiezienie takiego kamienia do młyna wymagało około 6 koni. Kamienie młyńskie, które już nie służyły, były wytaczane i pozostawiane na miejscu.
- Gospodarstwo z Meeuwen
(nl. Kilbershoeve Meeuwen)
Funkcjonuje w Bokrijk jako miejsce prezentacji rzemiosła chlebowego. Kolekcję narzędzi rzemieślniczych połączono z prezentacjami audiowizualnymi na temat znaczenia chleba (ekonomicznego, społecznego, religijnego...) "wczoraj, dziś i jutro". Gospodarstwo z XVIII/XIXw. składa się z domu mieszkalnego z oborą, wolnostojącej stodoły i piekarni.
Dom mieszkalny i obora znajdowały się pod jednym dachem. Ułatwiało to żonie rolnika karmienie i dojenie zwierząt. W oborze przebywały krowy, gromadzono tam obornik, który zmieszany ze słomą i wrzosem rolnicy rozrzucali na polach, aby uczynić ziemię uprawną bardziej żyzną. Dzięki obrotnicy ludzie mogli bez wysiłku przenieść ciężki kociołek znad ognia w pobliże zwierząt. W ten sposób gotowane jedzenie było wlewane bezpośrednio z kuchni do koryt. W tym domu stół obrotowy jest bardzo długi, musiał obejmować nie tylko kuchnię, ale także korytarz. W ścianie między kuchnią a korytarzem można zobaczyć przesuwaną klapę: po wyjęciu panelu obrotnica mogła obracać się od paleniska, przez ścianę i korytarz, do koryt.
Stodoła na podwórzu pierwotnie była podzielona na strych torfowy, owczarnię, pomieszczenie robocze z klepiskiem, dwa pomieszczenia na worki i strych na wóz. W celu odrestaurowania i zmiany przeznaczenia nieruchomości (pełni obecnie funkcję piekarni) usunięto wszystkie ściany z gliny i zaprawy, podobnie jak słomiane pokrycie dachu, pozostała tylko drewniana kratownica.
Piekarnia mieści część kolekcji, ponadto piec jest wykorzystywany m.in. do wypieku chleba podczas imprez.
Wiele osób samodzielnie wypiekało chleb, zazwyczaj żytni. Piec znajdował się w oddzielnym budynku - piekarni. Żona rolnika mieszała i wyrabiała tam ciasto. Rodzina rozpalała piec opalany drewnem tylko raz w tygodniu i piekła przez cały tydzień. Obok piekarni znajdował się również chlew i wychodek. - Budynek z Schoot w Tessenderlo
(nl. Hooghuis Tessenderlo)
W przeciwieństwie do glinianych gospodarstw dom dla zamożnych mieszkańców z XVw. został zbudowany z kamienia. Ma dwie kondygnacje, co było wyjątkowe dla architektury wiejskiej. Na elewacjach można zobaczyć różne "znaki murarskie" w kształcie diamentów, serc i krzyży, niektóre cegły są mocniej wypalone lub glazurowane. Znaki te mogły mieć znaczenie ochronne, dekoracyjne lub społeczne. Umieszczano je na ścianach kościołów, opactw, zamków i gospodarstw. W regionie, gdzie większość gospodarstw była zbudowana z drewna i gliny, były one wyjątkowe. Właściciele domu mieli prawo do trzymania gołębi, co świadczyło o wyższym statusie.
Obecnie budynek jest poświęcony rzemiosłu tekstylnemu. Wewnątrz można zobaczyć krosno oraz kolekcję historycznej odzieży wiejskiej.
Obok usytuowane są dwa inne budynki: duża stodoła z owczarnią z Olen z 1789r. oraz strych torfowy z Kalmthout-Nieuwmoer z ok. 1800r.
- Owczarnia z Neerpelt/Herent-Betteboshoef
(nl. Schaapskooi Neerpelt)
Niewielki budynek z XVIII/XIXw o drewnianej konstrukcji na ceglanej podstawie pierwotnie był prawdopodobnie wykorzystywany jako skład torfu. Po rozbudowie służył jako owczarnia. Podwójna brama wjazdowa znajduje się w fasadzie frontowej, w prawej ścianie bocznej są drzwi.
Rolnicy zazwyczaj wypasali swoje owce pod opieką wspólnego pasterza, opłacanego odpowiednio do liczby powierzonych owiec. Niektóre z tych wspólnych stad liczyły ponad 100 sztuk. Czasami dochodziło do dyskusji na temat tego, gdzie można je wypasać, a gdzie nie. Owce strzyżono wczesnym latem, w pochmurny dzień, by zapobiec poparzeniu skóry strzyżonej owcy. Przed strzyżeniem zwierzęta wypędzano do bagna. Z mokrej wełny ręcznie wyczesywano brud. Po strzyżeniu wełna była ponownie prana. Po tej pracy odbywał się jarmark owczy.
Ważne ośrodki włókiennicze początkowo zaopatrywały się w wełnę z Anglii. Z powodu wojen w XVIw. nie było to już możliwe i szukano nowych dostawców. W ten sposób dla lokalnych rolników stała się opłacalna hodowla owiec, która była kontynuowana w Kempen do XXw., co stymulowało rozwój lokalnego przemysłu tekstylnego.
- Kuźnia z Neeroeteren
(nl. Smidse Neeroeteren)
Budynek z ok. 1850r. o drewnianej konstrukcji był warsztatem wiejskiego kowala. Stajnia pod zadaszeniem po prawej stronie służyła do podkuwania koni. Z tyłu budynku znajdują się miechy, które dotleniały ogień. W kuźni ryzyko pożaru było wysokie ze względu na otwarty ogień, dlatego na dachu położono dachówki. Zazwyczaj w pobliżu kuźni znajdowała się woda.
Konie musiały być regularnie podkuwane, co było głównym zajęciem wiejskiego kowala. Podkuwanie koni było jednym z najbardziej niebezpiecznych zadań kowala, kopnięcie konia mogło go poważnie zranić. Doświadczeni kowale znali sztuczki, aby konie były spokojne - zasłaniali im oczy lub związywali nogi w pozycji stojącej lub nawet leżącej. Aby chronić własne stopy przed kopiącymi końmi, kowale nosili drewniane chodaki podczas podkuwania.
Kuźnia zwykle znajdowała się w centralnym miejscu wioski, panował w niej duży ruch. Prawie każdy potrzebował kowala, wytwarzającego części do narzędzi rolniczych, materiały budowlane, przedmioty gospodarstwa domowego i przybory kuchenne, rzemieślnicy i rolnicy potrzebowali też napraw. Ludzie lubili wpadać do kuźni na pogawędkę, zwłaszcza zimą, gdy było przytulnie i ciepło przy ogniu.
- Farma Bruegla
(nl. Breugelhoeve Vorselaar)
Budynek jest uderzającym przykładem typu gospodarstwa rolnego przedstawionego na obrazach Pietera Bruegla Starszego. Właśnie dlatego nadano jej przydomek "Farma Bruegla" (nl. Bruegelhoeve.
Na potrzeby rekonstrukcji celowo wybrano połączenie trzech budynków. Integralną część stanowi drewniana stajnia z Vorselaar z ok. 1600r. Zachodni szczyt zamykający pochodzi z rozebranego gospodarstwa w Plassendonk, a ceglana fasada jest rekonstrukcją, dla której za przykład posłużyło gospodarstwo w Minderhout.
- Stodoła z Mol-Sluis z XVIIIw.
(nl. Atelierschuur Mol-Sluis)
Wyjątkowa stodoła z trzema przęsłami i poprzecznym klepiskiem, ma świerkowy dach.
- Ława radnych
(nl. Schepenbank)
Nie jest konstrukcją historyczną, ale repliką "Green Vierschaar" z Bevere, pochodzącej prawdopodobnie z XVIw. Pierwotnie sprawiedliwość była wymierzana na świeżym powietrzu pod lipą lub dębem, tak więc wiele ław radnych stało pod drzewem, pod którym rozciągano cztery liny, dlatego ludzie nazywali ten sąd vierschaar (cztery nożyce). Dokumenty dotyczące sprawy, którą miała rozpatrzyć ława radnych, były zawieszone na gałęziach drzewa.
Przed rewolucją francuską sąd radnych był odpowiedzialny za lokalny wymiar sprawiedliwości. Wójtowie prowadzili procesy i byli odpowiedzialni za wymierzanie kar. Najczęstszymi karami były: grzywna, pręgierz, chłosta, naznaczenie, wypędzenie lub spalenie. Tylko kilka sądów wójtowskich mogło orzekać karę śmierci. Większość kar musiała publicznie upokarzać przestępcę i stanowić odstraszający przykład. Uwięzienie nie stanowiło kary, ale było stosowane w oczekiwaniu na proces lub w celu wyegzekwowania zapłaty grzywny. Sąd radnych miał również różnego rodzaju zadania administracyjne. - Gospodarstwo z Heist-op-den-Berg
(nl. Langgevelhoeve Heist-op-den-Berg)
Jeden z najstarszych zachowanych domów z muru pruskiego w regionie (1679r.). Typową cechą jest niepomalowana glina na szczycie konstrukcji nośnej. Nietypowa jest obecność piwnicy, co czyni budynek wyjątkowym. Większość elewacji wykonana jest z drewna i gliny, tylko część elewacji tylnej i bocznej jest ceglana. Na terenie znajduje się również chlew z Booischot, wychodek z Westmeerbeek i piekarnia z Heist-Goor, wszystkie z XIXw. Przed domem znajduje się pasieka. Ule były tu chronione przed deszczem i wiatrem. Jesienią pszczelarze umieszczali cenne ule (często wartych tyle, co dorosła krowa) na wrzosowiskach, czasem oddalonych o dziesiątki kilometrów, co zwiększało ryzyko kradzieży.
W dawnych czasach okna domów rzadko posiadały szyby. Oprócz drewnianych okiennic używano skór zwierzęcych, nasączonego olejem płótna i zszytych ze sobą świńskich pęcherzy. Wewnątrz palenisko było jedynym źródłem ogrzewania. Przez długi czas oświetlenie odbywało się prawie wyłącznie za pomocą świec. Zwykle używano świec tłuszczowych, wykonanych z tłuszczu zwierzęcego zamiast drogiego wosku pszczelego, którego sprzedaż była dla pszczelarzy dodatkowym źródłem dochodu. Po 1850r. oprócz świec używano również lamp naftowych. - Budynek mieszkalny z Herenthout
(nl. Woonhuis Herenthout)
Fasada domu z końca XVIIw. składa się w całości z cegły. Białe pasy na fasadzie są imitacją (pobielone wapnem) dekoracji z białego kamienia naturalnego. Pasy te nazywane są "warstwami bekonu" (nl. speklagen’), bo przypominają warstwę tłuszczu na bekonie. - Drewniany krzyż z Kaulille
(nl. Kruisbeeld Kaulille)
Stare mapy pokazują, że prawie na każdym skrzyżowaniu dróg flamandzkich znajdował się krzyż lub kapliczka. Krzyże miały m.in. chronić przed złem. Ludzie wierzyli, że na rozstajach dróg błąkają się duchy. Przy takim krzyżu było się bezpiecznym tak jak w kościele. Krzyże miały również praktyczny cel. Służyły jako punkty orientacyjne, znaczniki granic i przystanki dla procesji. Kiedy zmarłą osobę niesiono do kościoła, krzyże służyły również jako miejsce spoczynku dla niosących. Inne przydrożne krzyże przypominały o jakimś wydarzeniu, takim jak śmierć lub były stawiane z wdzięczności lub nadziei. - Plebania z Schriek
(nl. Pastorij Schriek)
Od 1776r. towarzyszyła tamtejszemu wiejskiemu kościołowi pw. Jana Chrzciciela. W centrum podwórza znajduje się plebania, otoczona wozownią i stajnią dla koni. Wraz z bogatym ogrodem budynki otoczone są murem.
Na terenie plebanii w Schriek znajdował się katolicki ratusz miasta. Budynek był centrum życia społeczności katolickiej przez prawie dwa stulecia. Parafianie przychodzili tam, aby zorganizować uroczystości lub omówić sprawy osobiste z proboszczem, spotykała się tam rada kościelna, proboszcz przyjmował na kolacje dostojników wiejskich.
Po budowniczym plebanii budynek zamieszkiwało jeszcze dziewięciu proboszczów, każdy z wierną pokojówką i jednym lub kilkoma subpasterzami. Historyczny układ plebanii koncentruje się na 1899r. W jadalni znajduje się stół nakryty do wykwintnej kolacji. W kuchni gosposia wyczarowywała najsmaczniejsze dania. Schodami wchodzi się do "cudownej komnaty" (nl. Wunderkammer), gdzie można podziwiać domowe kapliczki i posągi świętych. Plebania posiadała piwniczkę na wino, jednak z pewnością nie każdy proboszcz miał ją dobrze zaopatrzoną. Wino było nalewane z okazji ważnych wizyt, np. biskupa. Ponadto można tam było przechowywać zapas wina mszalnego. W ogrodzie znajdują się warzywa, zioła i przytulne miejsca piknikowe.
Na wsi proboszcz był jedną z najważniejszych postaci. Był wybitnym i uczonym człowiekiem o wielkim autorytecie. Oprócz obowiązków religijnych - odprawiania mszy, udzielania sakramentów i organizowania lekcji katechizmu, pełnił również obowiązki społeczne, np. opieka nad chorymi i biednymi. Był również odpowiedzialny za prowadzenie rejestrów parafialnych, w których odnotowywano chrzty, małżeństwa, pogrzeby itp.
Do prac domowych, gotowania i utrzymania plebanii proboszcz zatrudniał mieszkającą na miejscu służącą lub gosposię, która musiała spełniać pewne warunki: być niezamężna i mieć co najmniej 40 lat, być głęboko religijną o nienagannym trybie życia, aktywnie uczestniczyć w ceremoniach religijnych. Oprócz codziennych obowiązków domowych była odpowiedzialna za przyjmowanie gości na plebanii, organizowanie obiadów i roznoszenie datków dla ubogich w parafii. Czasami pomagała jej młoda krewna, którą szkoliła. - Stodoła z Mol-Zelm
(nl. Speelschuur Mol-Zelm)
Budynek z XVIIIw. z podłużnym klepiskiem i świerkowym dachem jest dostępny przez wysokie wrota na tyłach podwórza. Ludzie opuszczali stodołę z pustym wozem przez małe wrota stodoły. Zawiera kilka pomieszczeń na worki, obecnie wykorzystywanych jako "Ogród Zabaw" - miejsce uprawiania tradycyjnych sportów i gier ludowych.
- Budynek z Eksel
(nl. Teutenhuis Eksel)
Został prawdopodobnie zbudowany w 1731r. na zlecenie handlarza miedzią i rzeźbiarza. Budynek jest nietypowy dla regionu, wyróżnia się wśród błotnistych domów wokół wiejskiego placu. Podobieństwo polega na tym, że pod jednym dachem mieści kilka funkcji - oprócz domu mieszkalnego w budynku znajduje się obora, stajnia i wozownia. Elewacje są murowane z cegły, dach pokryty dachówką, a ściana końcowa dekoracyjnie wykończona. Wnętrze zawiera sklep, którego wyposażenie pochodzi z domu kupieckiego w Kleine-Brogel.
Zawód wędrownego handlarza/rzemieślnika (nl. teut) powstał ok. 1600r. i zanikł na początku XXw. Setki mężczyzn podróżowało po Luksemburgu, Francji, Holandii, Niemczech, a nawet Danii przez większą część roku. Każdy z nich miał swoją specjalizację: sprzedaż wyrobów miedzianych, ceramiki, czajników, tekstyliów i akcesoriów, kastrowanie zwierząt. Pracowali razem w ściśle zorganizowanych "firmach", posiadających własny obszar handlowy. Kiedy wracali do domu po miesiącach spędzonych poza domem, w wiosce odbywała się impreza. Teuten byli zamożni, co pozwalało im budować piękne, duże, kamienne domy. Niektórzy prowadzili sklep w swoim tymczasowym miejscu zamieszkania. Większość produktów kupowało się luzem. W sklepie znajdowały się worki, skrzynie lub beczki, z których sprzedawca odważał ilość towaru. Klienci zabierali swoje zakupy do domu w papierowej torbie lub misce.
- Piekarnia z Eksel
(nl. Bakhuis Eksel)
Wewnątrz budynku z przełomu XVIII/XIXw. znajduje się koryto do pieczenia ("rękaw" lub "moel"), zgarniacz oraz podajnik lub słupek do chleba. Budynek był także miejscem do hodowli świń, ma wbudowany dość dużych rozmiarów chlew.
Obok piekarni znajduje się "puste" miejsce po zagrodzie z Houthalen-Kwalaak z XIXw., całkowicie zniszczonej przez pożar w 2014r.
W przeszłości częstą przyczyną pożarów było używanie otwartego ognia, lamp naftowych lub świec, a także uderzenia pioruna. Większość wiejskich domów była zbudowana z łatwopalnych materiałów, takich jak drewno, słoma i trzcina. Bardziej zamożna ludność, stanowiąca niewielką mniejszość, mogła sobie pozwolić na domy z kamienia i dachówki. Straż pożarna istniała tylko w miastach, na obszarach wiejskich mieszkańcy wsi wspólnie gasili pożary. Ludzie podejmowali również pewne środki ostrożności. W okresach suszy zawsze było przygotowane (skórzane) wiadro z wodą. Hak ogniowy (żelazny hak na długim uchwycie) zwisał na ścianie domu, aby zrobić dziury czy ściągnąć słomę lub strzechę z płonoącego dachu. Ponadto, jako środek ostrożności, piekarnia lub piec były budowane wystarczająco daleko od domu mieszkalnego i miały dach pokryty dachówką. W przeszłości można było również ubezpieczyć dom od pożaru. W Belgii pierwsze ubezpieczenie od ognia zostało ustanowione po 1850r. W tym samym czasie pojawiły się również pierwsze tabliczki ubezpieczeniowe, przymocowane do fasady domu jako dowód, że właściciel ubezpieczył swój dom od pożaru. - Stodoła z Lommel-Kattenbos
(nl. Atelierschuur Lommel-Kattenbos)
Na jednej z belek wiążących widnieje napis "Anno 1697", przypuszczalnie jest to rok budowy. Ma dębowy szkielet, ściany z błota i słomiany dach. Jest trójnawowa (tzn. są trzy rzędy przypór) z pomieszczeniami na worki po lewej i prawej stronie, gdzie przechowywano zbiory, ale okazjonalnie mieściła także krowy i owce. Nazywana jest "poprzeczna", ponieważ wrota wjazdowe i wyjazdowe ma wbudowane w długie szczyty, podczas gdy w większości stodół znajdowały się one w krótkich szczytach. Do około 1875r. stodoła należała do rodziny zamożnych rolników, zamieszkującej w przyległym gospodarstwie. Na początku XIXw. część stodoły została przeznaczona na dwa pokoje dla celników. Posterunki celne istniały na obszarze Kattenbos od XVIw. W latach 30. XIXw. liczba posterunków celnych w Lommel i okolicach wzrosła. Celnicy wynajmowali pobliskie domy lub mieszkali jako lokatorzy u rodzin. W 1954r. ostatni właściciel zamienił stodołę na skład drewna. Obecnie w stodole mieści się warsztat kaletniczy, gdzie młodzi i starsi uczą się, jak kiedyś przetwarzano i wykorzystywano skórę.
Mieszkańcy wsi używali drewna jako opału, do budowy domów i mebli. Drzewa były również wycinane w celu przekształcenia żyznych lasów w grunty rolne, w rezultacie zniknęły duże obszary leśne. Ścinanie drzew było ciężką pracą. Dobry drwal mógł ściąć i oczyścić 2-3 drzewa dziennie. Do przecinania pni drzew dwóch stolarzy wspólnie używało piły dźwigowej. Jeden pilarz stał na górze stojaka, drugi poniżej, alternatywnie ciągnęli piłę w górę i w dół. Taką piłę dźwigową można zobaczyć na lewej ścianie stodoły. - Farma Wellensa
(nl. Wellenshoeve Lummen)
Budynek z Lummen z XVIII/XIXw. ma drewnianą konstrukcję szkieletową, wypełnioną wikliną i gliną, pokryty jest strzechą. Nad drzwiami wejściowymi widnieje rok 1777, jednak dom pochodzi prawdopodobnie z połowy XIXw. W budynku z długim dachem dwuspadowym znajduje się stodoła z chlewem, stajnia i część mieszkalna z dwoma pokojami, udekorowanymi w stylu końca XVIIIw. Na frontowej fasadzie wisi koło, napędzające maselnicę wewnątrz domu. Przestronna piekarnia pochodzi z tego samego miejsca co dom. Do budynku przylega pasieka i wozownia. Na podwórzu znajduje się buda dla psa, studnia i mała kapliczka.
Rekonstrukcja farmy została przeprowadzona pod nadzorem Charlesa Wellensa, jednego ze współzałożycieli skansenu. Budynek został przemianowany na "Wellenshoeve" jako hołd dla malarza. Muzeum zawdzięcza Wellensowi nie tylko ten budynek, pierwszy przeniesiony do Bokrijk. W zapisie testamentowym malarz pozostawił w Bokrijk wspaniałą kolekcję rysunków węglem, a także meble, dekoracje i artykuły gospodarstwa domowego, które wizualizują dawną kulturę życia codziennego. - Kapliczka polowa z Lummen-Lindekensveld
(nl. Veldkapel Lummen)
Od ok. 1800r. w regionie znana jako "mała kaplica Lindekensveld" poświęcona Maryi. Przy dekorowanej z każdej okazji kapliczce zatrzymywała się procesja krzyżowa. - Chata piwniczna
(nl. Kelderhut)
Budynek częściowo zakopany w ziemi jest repliką wykonaną na podstawie dokumentalnych szkiców najprostszego budynku mieszkalnego z wrzosowisk Koersel z XIXw. autorstwa malarza Charlesa Wellensa. Została zbudowana z drewnianej konstrukcji szkieletowej wypełnionej gliną i szkliwem. Wnętrze składa się z tłucznia (na podłogach), cegieł, drewna i gliny. Wcześniej składała się z dwóch pomieszczeń: zakopanego pokoju i drugiego, wyższego pokoju. Podczas prac renowacyjnych zdecydowano się zmniejszyć rozmiar naziemnego pomieszczenia, aby podkreślić prostą, zakopaną przestrzeń mieszkalną. Przez ukryty otwór w błotnistej ścianie można zajrzeć do środka i wyobrazić sobie prymitywne warunki życia w chacie.
Chaty piwniczne, składające się zazwyczaj z jednego pomieszczenia, prawdopodobnie służyły jedynie jako tymczasowe zakwaterowanie w pobliżu wrzosowisk. Pasterze, rzemieślnicy, rybacy lub nowi mieszkańcy korzystali z nich przez krótki czas. W czasach kryzysu prawdopodobnie funkcjonowały jako awaryjne zakwaterowanie dla biednych ludzi. Wellens uważał, że w chatach tych mieszkali ubodzy mieszkańcy wrzosowisk lub pustelnicy.
- Kościół z Erpekom pw. św. Huberta, patrona myśliwych
(nl. Kerk Erpekom)
Najstarszą częścią jest nawa wykonana z głazów (prawdopodobnie XIw.). Później dodano kwadratowy chór w tym samym prostym stylu romańskim. Ceglana wieża została dobudowana w XVIw. Po rekonstrukcji postawiono w nim trzy późnośredniowieczne polichromowane drewniane posągi: Nawrócenie Świętego Huberta (1510r.) podpisana przez Jana van Steffeswerta, Święta Anna Samotrzecia (pocz. XVIw.) autorstwa anonimowego mistrza, Maria z Dzieciątkiem (ok. 1510r.) przypisywana grupie Mistrza z Elsloo. W 1962r. biskup pomocniczy Hasselt pobłogosławił kościół.
W życiu wsi kościół zajmował centralne miejsce. Odbywały się w nim ważne rytuały, mieszkańcy wsi gromadzili się na mszach świętych. Dzwony kościelne również odgrywały ważną rolę w codziennym życiu: ogłaszały nabożeństwa, zbliżające się niebezpieczeństwo, sygnalizowały zamknięcie karczm lub rozpoczęcie polowań. Każdego roku ludzie świętowali dzień otwarcia kościoła (użycia go po raz pierwszy) specjalną mszą kościelną. Parafianie szli w procesji do kościoła, a po uroczystościach mieszkańcy wioski grali w gry, śpiewali i tańczyli, kupcy robili interesy na rynku. Stopniowo "msza kościelna" stała się "jarmarkiem".
Kościół katolicki zakazywał pracy w niedziele i święta kościelne, obowiązkowe było uczestniczenie w mszy w te dni. Jednak brak pracy był prawie niemożliwy na wsi, np. opieka nad zwierzętami nie mogła czekać. Wielu proboszczów było temu przychylnych pod warunkiem, że od czasu do czasu przychodziło się na mszę. Nie zawsze było to oczywiste, chociażby ze względu na dużą odległość do kościoła. Od 1771r. nie było już obowiązku chodzenia na mszę w dni świąteczne, obowiązek niedzielny jednak pozostał.
- Pręgierz
(nl. Schandpaal)
Nie jest oryginalną historyczną konstrukcją, lecz repliką. Jako podstawę wykorzystano belkę zaginionego młyna udarowego z Oud-Turnhout z 1685r. Jest do niego przymocowana żelazna obręcz (kuna).
W okresie XII-XIXw. pręgierz był powszechną karą za drobne przestępstwa. Przestępcę przywiązywano do słupa i wystawiano na pokaz przez jedną lub więcej godzin. Słup znajdował się w dobrze widocznym miejscu, dzięki czemu oskarżony był narażony na publiczne kpiny ze strony mieszkańców wioski. We wsiach i mniejszych miastach pręgierze zazwyczaj były drewniane, w większych kamienne. Kamienne były w większości pięknymi pomnikami, czasami modnie rzeźbionymi. Umieszczano na nich herb lokalnego władcy, co wskazuje, że pręgierz był nie tylko narzędziem kary, ale również symbolem władzy lokalnego władcy, który wymierzał sprawiedliwość mieszkańcom wioski, decydując w ten sposób o życiu i śmierci, ciele i duszy.
- Gospoda z Lier
(nl. Herberg "in Sint-Gummarus" Lier)
Zbudowany w 1775r. pierwotnie mieścił gospodę i zajazd. Na zewnątrz znajdowała się kręgielnia i strzelnica łucznicza.
Zajazd był miejscem postojowym, często usytuowanym przy głównej ulicy, na placu lub wzdłuż drogi dojazdowej do wioski czy miasta, w którym można było odpocząć, napoić i oporządzić konie, w międzyczasie woźnica mógł coś wypić i zjeść. Oprócz woźniców do karczmy trafiali przechodzący pielgrzymi, a także rolnicy, mijający gospodę w drodze na targ lub spotykający się w niej z handlarzami żywym inwentarzem i rzeźnikami, aby sprzedać swoje towary. W karczmie świętowano narodziny, małżeństwa i rocznice, spotykało się tam wiele stowarzyszeń. Mieszkańcy Lier regularnie przychodzili do gospody odpocząć w niedziele, gdzie pili, grali w karty, bilard, śpiewali i tańczyli. Kościół wolał nie widzieć kobiet w karczmie, ale mieszkańcy wioski tego nie przestrzegali. Chłopcy i dziewczęta, mężczyźni i kobiety chodzili razem do karczmy, aby dobrze się bawić. Często za ladą stała również kobieta: żona karczmarza, córka, pokojówka lub wdowa.
-
33
- Gospodarstwo z Wortel
(nl. Woonstalhuis Wortel, Atelierschuur Wortel)
Zbudowane ok. 1730r. było dzierżawioną farmą książąt Hoogstraten. Składa się z domu mieszkalnego połączonego ze stajnią i stodoły.
Dom powstał z cegły, drzwi otrzymały ozdobne ramy pod wpływem architektury miejskiej tego okresu. Budynek ma plan w kształcie litery L. Na parapecie przy drzwiach bocznej ściany umieszczona jest połowa kamienia młyńskiego z rokiem "1826", co świadczy, że domu mieszkał młynarz. Dawniej mieścił się w nim zajazd "In den Hertog".
Obok domu mieszkalnego zbudowano później podłużną stodołę. Składa się ona z drewnianej konstrukcji szkieletowej z białymi glinianymi ścianami i dachem krytym strzechą. Wewnątrz wyraźnie widoczna jest trójnawowa konstrukcja.
Haspengouw
- Kamień graniczny z Hasselt
(nl. Grenssteen Hasselt)
Strzegł granicy wrzosowisk Hasselt. Inskrypcję na froncie można odczytać jako: Granice wrzosowiska Hasselt potwierdzone przez dostojnego Henryka Maksymiliana w 1666r.. Napis jest otoczony herbami magistratu Hasselt, który wzniósł kamień, oraz księcia-biskupa Liège, Maksymiliana Henryka Bawarskiego, który wydał zgodę na jego postawienie. - Stojąca huśtawka z Booischot
(nl. Staande wip Booischot)
W przeszłości była używana przez gildie uzbrojonych obywateli (milicje), zakładane w każdym mieście i wiosce w średniowieczu. Konstrukcje budowane od XVIw służyły do ćwiczenia celności. Przed startem huśtawka była opuszczana, a "ptaki" - małe drewniane klocki z kolorowymi pióropuszami - były mocowane do obręczy lub widelca strzeleckiego (wcześniej mocowano je na żaglach wiatraków lub wieżach kościelnych). Następnie strzelec musiał strzelać do "ptaków" z łuku i strzał. Ten, kto potrafił ustrzelić "ptaka", zostawał królem cechu strzelców na rok. Kto został królem trzy razy z rzędu, zostawał cesarzem.
Od późnego średniowiecza mężczyźni zrzeszali się w gildii strzelców, początkowo w celu wspierania władcy w wojnach, później w celu obrony lokalnej ludności przed zagrożeniami zewnętrznymi. Członkowie gildii składali przysięgę wierności i musieli wspierać lokalne władze i kościół. W przypadku pożaru lub powodzi również służyli pomocą. Każda gildia milicji miała swoje własne zwyczaje i rytuały, w tym patrona, często świętego. Łucznicy byli zazwyczaj zamożnymi obywatelami, musieli być w stanie pozwolić sobie na własną broń, zanim zostali dopuszczeni do członkostwa w gildii. Łucznicy lubili uwieczniać się na obrazach. Miejsce na obrazie zależało od kwoty zapłaconej malarzowi, któremu zlecano stylowe przedstawienie strzelców. Wraz z pojawieniem się policji i straży pożarnej w XVIw. gildie stopniowo traciły na znaczeniu. Pod koniec XVIIIw. rozwiązano je, ale po okresie francuskim powróciły jako społeczno - kulturalne stowarzyszenia sportowe, w których do dziś przetrwały zwyczaje i uroczystości cechów strzeleckich. - Szubienica
(nl. Galg)
Nie jest oryginalną historyczną konstrukcją, ale repliką. Szubienica była powszechnym elementem wiosek w XVII-XIXw., często używanym środkiem wczesnonowożytnej egzekucji karnej. Skazywanie ludzi na powieszenie na szubienicy służyło nie tylko jako kara dla przestępcy, ale również jako środek odstraszający, aby powstrzymać innych przed popełnieniem tego samego przestępstwa. - Kamienny krzyż z Veulen
(nl. Ongelukskruis Veulen)
Został postawiony ku czci Łucji Greven po jej nieprzewidzianej śmierci w 1791r. Ponieważ przed śmiercią nie przyjęła żadnych sakramentów, krzyż ustawiono przy drodze, aby przechodnie mogli modlić się o spokój jej duszy. - Kapliczka filarowa z Brustem
(nl. Pijlerkapel Brustem)
Data budowy nie jest znana. Zbudowana jest z niebieskiego kamienia i posiada niszę w kształcie łuku koszowego. Została znaleziona w pobliżu strumienia na starej rzymskiej drodze. Była ona wówczas uszkodzona. Po przeniesieniu do Bokrijk została naprawiona i otrzymała nową kratę. W niszy umieszczono figurę przedstawiającą Maryję z Chrystusem.
- Browar z Diepenbeek
(nl. Paenhuys Diepenbeek)
Nazwa paenhuys lub pannehuis pochodzi od panne, starego słowa oznaczającego murowany kocioł warzelny.
Od czasu budowy browaru ok. 1700r. mieszkańcy wioski byli zobowiązani do warzenia piwa. Płacili za korzystanie z kotłów warzelnych, ale przynosili własne surowce. Klucz pobierali od zarządcy, przedstawiciela pana Diepenbeek. Wcześniej kobiety zazwyczaj warzyły piwo w domu, w kotle nad ogniem. Obowiązek warzenia piwa w pannehuis ułatwiał pobieranie podatków od piwa, jednak mieszkańcy Diepenbeken nie byli zadowoleni z tego staromodnego zwyczaju. Po długim sporze w 1758r. osiągnęto kompromis: mieszkańcy mogli warzyć piwo w domu na własny użytek.
Po 1867r. budynek służył jako magazyn dla straży pożarnej, później został opuszczony i popadł w ruinę. Podczas rekonstrukcji browaru w skansenie niektóre części zostały wymienione, m.in. na fasadzie została dodana pochodząca z Leuven kamienna pompa z 1772r. Sprzęt browarniczy pochodzi z browaru Tomsin w Hoegaarden.
W budynku co roku warzy się piwo w historyczny sposób. Dzięki historycznemu browarowi, chmielarni, polu chmielowemu, polom zbożowym, młynom, karczmom i niezbędnej wiedzy fachowej Bokrijk jest idealną lokalizacją do ożywienia sztuki tradycyjnego warzenia piwa.
- Budynek mieszkalny z Kortessem
(nl. Woonhuis Kortessem)
Do części mieszkalnej domu z poł. XVIIw. wchodzi się przez ganek wejściowy (nere), dający dostęp do centralnego pomieszczenia - kuchni. Stamtąd można dotrzeć do spiżarni i dwóch sypialni. Pod kątem prostym do pomieszczeń mieszkalnych znajduje się stodoła ze stajniami. Na tym samym podwórzu znajduje się chlewnia z Schakkebroek i piekarnia z wychodkiem z Attic-Viversel, obie z XIXw.
Dom został zbudowany z muru pruskiego. Było to tańsze rozwiązanie niż dom całkowicie drewniany lub kamienny. Drewniane belki tworzą podstawę. Pomiędzy nimi znajduje się wiklina z listew i gałązek. Wiklina była pokryta mieszanką gliny, słomy i końskiego moczu lub amoniaku. Na to nakładano warstwę wapna. Rzemiosło stopniowo zanikało, w miarę jak drewno stawało się coraz rzadsze, a kamień zyskiwał na popularności.
Wiele rzeczy, które dziś kupuje się w sklepach, dawniej ludzie robili sami. Ostatni mieszkaniec domu był z zawodu handlarzem świń, ale robił też chodaki, uprawiał ogród warzywny i sad oraz piekł chleb, przędł wełnę i robił ser. Jego pszczoły przynosiły mu miód. Nie mogło też zabraknąć odrobiny zabawy: ze swoich jabłek robił cydr.
- Gospodarstwo z St.Martens-Voeren
(nl. Langgevelhoeve St.Martens-Voeren)
Budynek z ok. 1700r., z długim dachem dwuspadowym, ma przednią fasadę wykonaną z lokalnego drewna, elewacje boczne i tylna są zbudowane z bloków krzemiennych, narożniki i szczyty zostały wykończone cegłą. Po lewej stronie znajduje się część mieszkalna, w której kuchnia i pokój są oddzielone centralnym korytarzem. Obok znajduje się stodoła ze strychem na wozy. - Kamienny krzyż z Diepenbeek
(nl. Ongelukskruis Diepenbeek)
Prawdopodobnie jest krzyżem powypadkowym lub krzyżem pojednania, ale nie ma pewności.
- Kapliczka polowa z Kortessem
(nl. Veldkapel Kortessem)
Od XVIIIw. była znana w okolicy pod kilkoma nazwami: Kapelletje van de Klik (od lokalizacji przy Klikstraat), Sint-Janskapelletje lub Grinsenkapelletje (grinsen - płacz w lokalnym dialekcie). Kapliczkę odwiedzały matki z dziećmi, które nadmiernie płakały.
- Kamień graniczny z Zepperen
(nl. Grenssteen Zepperen)
Widnieje na nim data 1553r. Był prawdopodobnie kamieniem granicznym, który oddzielał jurysdykcje Zepperen i Sint-Truiden. - Kapliczka filarowa z Klein-Gelmen
(nl. Pijlerkapel Klein-Gelmen)
Zbudowana w 1771r. w kształcie grotu strzały z małą niszą na szczycie. Pierwotnie stała wzdłuż drogi z Sint-Truiden do Liège. - Dom poboru opłat z Gelinden
(nl. Tolhuis Gelinden)
Na kominie widnieje data 1777r., ale budynek jest prawdopodobnie starszy (pocz. XVIIIw.). Przed przeniesieniem do Bokrijk był używany jako rezydencja, jednak kształt budynku nie jest typowy dla domów mieszkalnych. Ze względu na osobliwy plan i położenie wzdłuż drogi Liège-Bruksela, jest prawdopodobne, że był to punkt poboru opłat. Osoby chcące skorzystać z drogi musiały uiścić opłatę w tym miejscu.
Od otwarcia skansenu budynek służy jako jedno z wejść. - Budynek bramny z Heers
(nl. Poortgebouw Heers ('t Poorthuys))
Był częścią dużego kwadratowego gospodarstwa rolnego z XVIIIw., w którym ok. 1900r. pracowało 10 służących. Było tam po 30 koni, krów i świń oraz ponad 100 ha gruntów ornych. Gospodarstwo było całkowicie podzielone na dwie części: jedną dla właściciela, który po połowie był dzierżawcą i właścicielem oraz drugą dla pracowników.
Obecnie brama prowadzi do jednego z wejść do skansenu. - Umywalnia z Metsteren
(nl. Washuis Metsteren)
Własność opactwa Terbeek w Sint-Truiden została zbudowana w 1731r. nad strumieniem Melster, dzięki czemu woda do mycia mogła być pobierana bezpośrednio z niego. Zawierała kilka drewnianych wanien do prania. Aby uniknąć schylania się, wanny umieszczano na trójnożnej podstawie.
- Gospodarstwo z Klein-Hoeselt
(nl. Contzenwinning Klein-Hoeselt)
Zbudowane w XVIIw. składa się z domu mieszkalnego w kształcie litery L, stodoły z wbudowanymi chlewami dla świń i krów, stajni dla koni ze studnią oraz dużej piekarni. Dom był zamieszkiwany przez rodzinę Contzen przez dwa stulecia i dlatego nosi ich imię. - Kamienny krzyż z Velm
(nl. Zoenkruis Velm)
Został wzniesiony w odpowiedzi na morderstwo jako część kary dla sprawcy. Do XVIIw. sędzia mógł zobowiązać mordercę do umieszczenia krzyża na miejscu zbrodni w ramach kary i pojednania z najbliższymi krewnymi. Taki krzyż nazywano "krzyżem pocałunku" (nl. zoenkruis) lub "krzyżem morderstwa" (nl. moordkruis). Od XIXw. krewni często sami umieszczali krzyż lub inny pamiątkowy element jako hołd. Zgodnie z lokalną legendą Conrart Ouwerx miał popełnić morderstwo na tle rabunkowym w latach 90. XVIw. Ofiara wygrała od niego dużą sumę pieniędzy podczas gry w karty. Krzyż został wzniesiony w pobliżu pubu, w którym doszło do morderstwa. - Kamień graniczny z Beverst
(nl. Grenssteen Beverst)
Od 1684r. wyznaczał granicę między Hoeselt a sąsiednią gminą Beverst. Nosi herb księcia-biskupa Maksymiliana z Bawarii. Nad herbem znajduje się skrót STMR (St. Maria), poniżej STE LB (St. Lambertus).
- Dom robotników rolnych z Kortessem
(nl. Landarbeidswoning Kortessem)
W XIXw. był domem dla robotników dniówkowych, nie posiadających własnego gospodarstwa, ale zatrudnianych przez dużą farmę w okolicy. Do domu wchodzi się przez ganek wejściowy (nere) i mały korytarz, obok znajduje się kuchnia i sypialnia.
- Gospodarstwo z Beverst
(nl. Vierkantshoeve Beverst)
Data na nadprożu - 1783 - to rzeczywisty rok rozpoczęcia budowy, kwadratowy wygląd pojawił się później. Dom i stodoła stanowią najstarszą część gospodarstwa, stajnie i piekarnia zostały dobudowane w XIXw. Do domu mieszkalnego wchodzi się przez ganek wejściowy (nere), obok znajduje się kuchnia i pokój, po północnej stronie budynku jest sypialnia i mała piwniczka. Stodoła usytuowana jest pod tym samym dachem, obok pokoju. Naprzeciwko domu znajduje się obora dla krów i osłów. Piekarnia została zbudowana prostopadle do stodoły, po drugiej stronie dziedzińca. Plac jest zamknięty rzędem chlewików od strony południowej.
- Gospodarstwo z Ulbeek
(nl. Langgevelhoeve - Herberg "De Kleinaert" Ulbeek)
Głównym elementem gospodarstwa jest najstarszy, dwuspadowy, drewniany, pokryty słomą budynek z XVIIw., później zostało dobudowane pokryte dachówką skrzydło z pomieszczeniami dla zwierząt gospodarskich i stodołą. Do części mieszkalnej wchodzi się przez ganek wejściowy (nere), obok znajduje się pokój i przestronna kuchnia, służąca w tym gospodarstwie w XVIIIw. jako mała wiejska gospoda pod nazwą "De Kleinaert", która funkcjonuje również obecnie.
Kościół i rząd próbowały ograniczyć spożycie alkoholu. W wielu społecznościach spożywanie piwa podczas mszy było zabronione, a karczmy były nawet zmuszane do zamknięcia, jednak po mszy mieszkańcy wsi chodzili do pubów i pili piwo. Karczmy często miały wyznaczone godziny zamknięcia, ale nie zawsze były one przestrzegane.
Plan wioski Ulbeek zainspirował budowę sekcji Haspengouw skansenu, gdzie można zobaczyć, jak wyglądała wioska Haspengouw ok. 1840r. Tutaj, podobnie jak w Ulbeek, gospodarstwa są rozmieszczone wokół dużego prostokątnego placu wiejskiego ze stawem. Tylko farma z karczmą pochodzi z Ulbeek, pozostałe obiekty pochodzą z innych wiosek.
- Kościół z Zepperen
(nl. Kapel van de "Natte Bampt" Zepperen)
W XVw. dla pobliskiego klasztoru Bogaarden została zbudowana kaplica na łące (bampt, natte - mokra). W 1736r. mnisi zburzyli średniowieczną kaplicę. Nowy ceglany budynek z łupkowym dachem otrzymał barokowy charakter. Kościół został poświęcony św. Antoniemu z Egiptu. W latach 1770-1820 każdego roku w dniu imienin św. Antoniego (17 I) kościół odwiedzało wielu pielgrzymów. Przez większą część mszy proboszcz stał odwrócony plecami do wiernych. Odprawiał mszę po łacinie, w języku, którego mieszkańcy wioski nie rozumieli, jednak kazanie wygłaszał w rodzimym języku - w końcu nie tylko nauczał religii, ale także wyrażał opinię na temat nawyków życiowych, relacji, relaksu...
Do 1784r. ważni ludzie byli często chowani w kościele lub kaplicy, a zwykli ludzie otrzymywali miejsce na przykościelnym cmentarzu. Wokół cmentarza zawsze znajdował się mur lub ogrodzenie. W jego obrębie ziemia była poświęcona. Przestępcy otrzymywali tam swego rodzaju prawo azylu, np. nie mogli być tam aresztowani. Ogrodzenie służyło również do trzymania bydła z dala od miejsca kultu.
- Szkoła wiejska z Hoeselt
(nl. Dorpsschooltje Hoeselt)
Była to szkoła dla małych dzieci i dzieci ze szkoły podstawowej. Drewniany budynek z końca XIXw., z dachem pokrytym dachówką, mieści jedną salę lekcyjną i dwa pomieszczenia mieszkalne dla nauczyciela. W przybudówce do placu zabaw znajduje się zadaszona wiata, dwie toalety i budka, w której nauczyciel trzymał kozę.
W sali lekcyjnej siedzieli razem uczniowie z różnych roczników. W klasach mieszanych chłopcy siedzieli po jednej stronie, dziewczynki po drugiej. Na obszarach wiejskich wiele dzieci nie chodziło do szkoły, nie kończyło szkoły podstawowej. Zmieniło się to dopiero w 1914r., kiedy wprowadzono obowiązek szkolny dla dzieci w wieku 6-14 lat.
Podobnie jak dziś, 100 lat temu dzieci uczyły się czytać, pisać i liczyć, ale musiały też uczyć się na pamięć modlitw i katechizmu. Nauczyciele musieli wychowywać dzieci na posłusznych, obowiązkowych obywateli, szanujących porządek i autorytet. Na obszarach wiejskich chłopcy otrzymywali również lekcje rolnictwa i pracy fizycznej, a dziewczęta szycia i prac domowych.
Tornistry pierwotnie były wykonane z drewna. Dzieci nie zabierały ich codziennie do domu. Zadawano im niewiele prac domowych, ponieważ w domu musiały pomagać w gospodarstwie. Drewniane tornistry służyły głównie jako szafki do przechowywania lub nawet stoliki do pisania w klasie. Przed wprowadzeniem ławek szkolnych w XIXw. uczniowie kładli taki drewniany tornister na kolanach.
- Budynek z Diepenbeek
(nl. Spijker Diepenbeek)
Budynek, nazywany "gwóźdź" (nl. spijker) ze względu na kształt, pochodzi z ok. 1600r. Spijker był typowym wiejskim budynkiem wykorzystywanym do przechowywania zboża. Mieszkańcy wioski przechowywali ziarno luzem na drewnianej podłodze strychu. Poddasze było bardziej suche niż parter. Prawdopodobnie w tym spijker przechowywano również słód, przetwarzany na piwo w browarze w Diepenbeek.
Zbieranie zboża było pracą zespołową. Najpierw mężczyźni kosili zboże kosą lub sierpem, następnie kobiety i dzieci wiązały ziarno w snopki. Później ustawiano wiązki pionowo w snopkach na polu, aby wyschły, a słudzy pilnowali w nocy zbiorów. Kiedy ziarno było suche, rolnicy przenosili snopy i składali je w spichlerzu lub spijker. Ziarno było młócone dopiero zimą. Od 1880r. koszenie i młócenie zboża stopniowo przejmowały maszyny.
- Kaplica z Metsteren
(nl. Kapel Metsteren)
Zbudowana w XVIIIw. należała do opactwa Terbeek w Sint-Truiden. Kształt oparty na ośmiokątnym planie jest dość wyjątkowy. Łupkowy dach zwieńczony jest wieżyczką, w której znajduje się dzwon z kaplicy św. Antoniego w Bree. Wnętrze kaplicy kryje dwa żelazne wota, prośby lub podziękowanie dla Boga lub świętego za wyświadczoną przysługę.
- Wiatrak z Schulen
(nl. Windmolen Schulen)
Młyn wiatrowy z ok. 1800r. służył do mielenia zboża na mąkę. Jest to jeden z trzech ośmiobocznych młynów zachowanych w Belgii. Pierwotnie znajdował się w Berbroek, ale po tym, jak młynarz Michael Van Grootel nie mógł kupić sąsiedniej ziemi na własny użytek, zdecydował się przenieść młyn. W 1851r. w ciągu dwóch dni z pomocą pracowników gorzelni zbożowej przetoczył konstrukcję o 100m, na teren gminy Schulen. Aby uczcić sukces przedsięwzięcia Van Grootel poczęstował swoich pomocników ginem. Wkrótce potem wszyscy robotnicy zachorowali, prawdopodobnie z powodu zatrutego alkoholu, a młynarz zmarł. Nowa lokalizacja młyna znajdowała się obok szubienicy, stąd przydomek "Szubieniczny Młyn".
- Gospodarstwo z Sint-Truiden
(nl. Duifhuis Sint-Truiden)
Najstarsze budynki pochodzą z 1663r., pozostałe części zostały dobudowane w XVIII lub XIXw. Gospodarstwo obejmuje część mieszkalną z kamienną wieżą mieszkalną, oborę dla koni i krów, chlewy, dwie stodoły z muru pruskiego i piekarnię. Konstrukcja dużego spichlerza jest wyjątkowa: nie jest wypełniona obróbką blacharską i gliną, ale cegłami. Dzięki temu potrzebowano mniej napraw. Obecnie stosowana nazwa "Dom Gołębi" (nl. duifhuis) odnosi się do dawnego prawa mieszkańców do trzymania gołębi. Na szczycie wieży znajdują się otwory wylotowe gołębnika. Gospodarstwo zajmowało ważną pozycję społeczną w regionie. Mniejsi dzierżawcy mogli tam składować swoje zbiory, pracowali tam pracownicy sezonowi.
- Podstawa wieży gołębnika z Eppegem
(nl. Basis van een duiventoren Eppegem)
Zamek Indevelde, znany również jako "Koci Dom", posiadał wieżę dla gołębi z ponad 1000 gniazdami. Pierwotnie plan wieży był 8-kątny, przeszedł w 16-kątny i ostatecznie zakończył się cylindrycznym ceglanym korpusem wieży, zwieńczonym warstwami z białego kamienia naturalnego (tylko ta część jest widoczna). Górna kondygnacja zawierała 13 otworów na rusztowania i 2 otwory wylotowe. W XVIw. dawny zamek z fosą został przekształcony w farmę zamkową Catenhuys. Wieża miała pierwotnie 16m wysokości, składała się z czterech pięter połączonych dębową drabiną. Na szczycie umieszczano gołębie, aby zapobiec kradzieży młodych gołębi. Obecna, istniejąca część była używana w XVIIw. do hodowli drobiu na (nieistniejącej) farmie zamkowej.
W dawnych czasach gołębnik był symbolem statusu, władzy i bogactwa. W ówczesnych czasach prawo do gołębników było zarezerwowane dla szlachty, opactw i rolników posiadających wystarczającą ilość ziemi. Wieże gołębników znajdowały się zatem tylko w pobliżu zamków, opactw i dużych gospodarstw rolnych. Budowa gołębnika nie była łatwa, wymagała zaangażowania murarzy, cieśli, dekarzy i kowala. Hodowla gołębi była maksymalnie ograniczona, ponieważ zjadały one nasiona i ziarno zebrane na polach. Rolnicy postrzegali gołębie jako szkodniki, szukali różnych sposobów, aby trzymać gołębie z dala od swoich pól, ale nie wolno im było ich tępić. Strzelanie do gołębi nie było możliwe, należały one do pana, za zastrzelenie gołębia groziły wysokie grzywny.
Bokrijk rozpoczął odbudowę wieży w skansenie, ale prace stanęły w miejscu. Później założony dach ochrania konstrukcję przed warunkami atmosferycznymi i wiatrem.
Stare Miasto
- Lata Sześćdziesiąte
(nl. Oude Stad / De Sixties)
Sekcja miejska składa się z XV-XVI-wiecznych budynków i fasad z centrum Antwerpii. Jednym z celów stworzenia tej części skansenu było ukazanie, że miasto i wieś zawsze miały na siebie wpływ.
W pomieszczeniach, w realistycznie odtworzonej atmosferze można "przenieść się" do burzliwych lat 60. XXw.
- Droga od Haspengouw do Flandrii W-Z
Flandria Wschodnia i Zachodnia
- Budynek mieszkalny z Oostvleteren
(nl. Woonhuis Oostvleteren)
Podwójny budynek mieszkalny pochodzi z 2.poł. XVIIIw. i był zamieszkiwany przez robotników rolnych. Został zbudowany z lokalnego drewna i wypełniony ceglanym murem na ceglanym cokole. Konstrukcja szachulcowa została wykonana z drewna wiązu, a wiklina jest poziomo pleciona: typowa cecha regionu wschodniej i zachodniej Flandrii. - Gospodarstwo z Poperinge-Abele
(nl. Woonhuis Poperinge-Abele)
Dom i stajnie zbudowano w latach 1771-1841. Inicjały właściciela widnieją nad drzwiami. Nietypowym jest, że dom posiada dwa kominy, zarówno przy prawej, jak i lewej ścianie zewnętrznej. Zazwyczaj domy posiadały kominek dwuścienny: dwa kominki ustawione tyłem do siebie w ścianie dzielącej kuchnię od pokoju, co pozwalało ogrzać obydwa pomieszczenia przy jednym kominie.
W XIXw. w regionie gwałtownie wzrosła uprawa chmielu. Zbieranie chmielu odbywało się ręcznie i w niewygodnych pozycjach. Była to czasochłonna i bardzo męcząca praca. Zbieranie "trzmieli", jak nazywano chmiel w regionie, miało charakter sezonowy. Szczególnie pracowitym miesiącem był wrzesień. Cała rodzina zbierała chmiel, a robotnicy dniówkowi przyjeżdżali co roku z daleka, aby pomagać rolnikom za dniówkę.
W regionie wokół Poperinge chmiel uprawia się do dziś. W XIXw. uprawa osiągnęła swój szczyt. Suszony chmiel przerabiano na piwo. Suszenie często odbywało się na zewnątrz, na słońcu i wietrze, w oddzielnym budynku gospodarczym (chmielarni) lub na strychu. Gdy chmiel był suchy, opuszczano go na płótnie przez właz na strych i ubijano stopami. Następnie płótno zawiązywano w worek i chmiel był gotowy do wysłania do piwowara.
- Gospodarstwo z Hoogstade
(nl. Woonhuis Hoogstade, Bergschuur Lo, Rossekot Lampernisse)
Gospodarstwo, zbudowane w 1794r. w Hoogstade nad brzegiem rzeki Ijzer, naprzeciwko opactwa Eversam, było popularnie nazywane "ter Eversam Overvaert". Budynki na podwórzu, pochodzące z różnych miejsc, ilustrują aktywność w ruchliwym gospodarstwie.
Podczas okupacji przez wojska francuskie wiele gospodarstw w okolicy zostało zniszczonych, w tym to. Zostało ono odbudowane w 1794r. Przed przeniesieniem do skansenu budynek mieszkalny z Hoogstade (1), z powodu rozkładu, był używany tylko jako szopa na paszę.
Stodoła z Lo (2) pochodzi prawdopodobnie z pocz. XVIIIw. Ten typ stodoły, zwanej mikke, jest jedną z najważniejszych form stodół w XVIIIw. na zachodnio-flamandzkich polderach. Stodoły te często mają kwadratowy plan pod dachem w kształcie piramidy. Dach sięga bardzo nisko, aby zapobiec podnoszeniu go przez wiatr. Przeznaczona była do przechowywania zboża i mieściła zwierzęta.
Budynek z Lampernisse (3), nazywany "czerwony pokój" (nl. rossekot), pochodzi z XIXw. Należał do gospodarstwa De Warande. Składa się ze ścian z drewnianymi deskami i ceglanym cokołem na planie kwadratu, słupów z desek i namiotowego dachu pokrytego dachówką. W budynku mielono zboże, miażdżono owies i ubijano masło, niezależnie od wody i wiatru, przy użyciu siły koni. Koń przemierzał trasy wokół centralnego wału, który wprawiał w ruch młyny i żarna.
Len był przetwarzany w szopie Leisele. Szopa na wozy z Ardooie mieściła pojazdy.
- Kapliczka z Rollegem-Kapelle
(nl. Kapel Rollegem-Kapelle)
Wszędzie we Flandrii można zobaczyć kapliczki o różnych rozmiarach i kształtach, wznoszone przez samych wiernych. Ludzie chodzili tam, aby się modlić, czcić świętych, prosić o uzdrowienie, palić świece, wspominać zmarłych itp. - Mieszkania pracownicze z Meulebeke
(nl. Arbeiderswoningen Meulebeke)
Dom powstał ok. 1800r. Są to cztery oddzielne budynki mieszkalne składające się z części mieszkalnej - dziennej i sypialnej oraz warsztatu rzemieślniczego. Ten typ domów był powszechny na wsi, czasami w kontekście sąsiadującym, jak tutaj, czasami pojedynczo. Flandria była znana z przemysłu lniarskiego od XVIIIw. Ok. 1850r. w Meulebeke 2/3 aktywnej zawodowo ludności pracowało w tym sektorze. Byli to hodowcy lnu, (domowi) przędzarze i (domowi) tkacze, często pracujący dla kupca, który nie płacił im stałej pensji, ale stawkę akordową, kwotę za ilość dostarczonej tkaniny. Później przemysł chałupniczy mocno ucierpiał, częściowo z powodu pojawienia się tekstyliów produkowanych przemysłowo. Przędzarze i tkacze domowi stracili źródło utrzymania. W rezultacie przemysł, który niegdyś przyniósł regionowi dobrobyt, stał się źródłem ubóstwa. - Wieża gołębnika z Ingelmunster
(nl. Duiventoren Ingelmunster)
Wieża gołębnika należała do folwarku zamku Ingelmunster. Została zbudowana w 1634r. Gołębie znajdowały się na drugim piętrze. Tam - aby zapobiec kradzieży gołębi - można było wejść tylko po drabinie. Na pierwszym piętrze wieży znajdował się magazyn karmy dla zwierząt. Na dolnym piętrze gołębnika biegały świnie lub kury. Wszystkie te zwierzęta były hodowane dla mięsa i obornika.
W ówczesnych czasach gołębniki były symbolem statusu, władzy i bogactwa. Prawo do gołębników było zarezerwowane dla szlachty, opactw i rolników posiadających wystarczającą ilość ziemi. Wieże gołębników znajdowały się zatem tylko w pobliżu zamków, opactw i dużych gospodarstw rolnych. Budowa gołębnika nie była łatwa, wymagała zaangażowania murarzy, cieśli, dekarzy i kowala.
Hodowla gołębi była maksymalnie ograniczona, ponieważ zjadały one nasiona i ziarno zebrane na polach. Rolnicy postrzegali gołębie jako szkodniki, ale nie wolno im było ich tępić. Strzelanie do gołębi nie było możliwe, należały one do pana, za zastrzelenie gołębia groziły wysokie grzywny. Gołębie były jednak również pożyteczne, hodowano je głównie ze względu na ich smaczne mięso i dobry, wartościowy nawóz. Nawóz ten był wykorzystywany w ogrodach warzywnych oraz do uprawy lnu, rzepaku i chmielu.
Wieża gołębnika jest obecnie punktem widokowym na stawy rezerwatu przyrody i zapewnia wspaniały panoramiczny widok. - Gospoda z Sint-Rijkers
(nl. "In Den Dolfijn" Sint-Rijkers)
Prostokątny budynek z żółtej cegły, rodzimej dla tego regionu, z dwuspadowym dachem pokrytym czerwoną dachówką zbudowano w 1710r. Wnętrze jest zgodne z typowym układem zachodnio-flamandzkich budynków wiejskich: wyższy pokój na warstwie belek nad półpiętrową piwnicą i dwoma dużymi pokojami, które funkcjonowały jako koncertowa i taneczna sala. Wszystkie trzy pomieszczenia były ogrzewane osobnymi kominkami. Na tyłach domu znajdowała się piekarnia i dwa małe pokoje, które prawdopodobnie służyły jako pomieszczenia gospodarcze.
Przez ponad 200 lat budynek funkcjonował jako gospoda i zajazd "In den Dolphin". Nazwa prawdopodobnie odnosi się do francuskiego dauphin, oznaczającego tytuł następcy tronu francuskiego. Prowadzenie karczmy było zwykle zajęciem drugorzędnym. Właściciel był również rolnikiem, stolarzem, piwowarem, kowalem. Karczma była prowadzona przez co najmniej dwóch różnych piwowarów.
Budynek był nie tylko gospodą, ale służył również jako "ratusz". Brzmi to dziwniej niż było w rzeczywistości. Miasta miały własne budynki administracyjne, ale na wsiach spotkania często odbywały się w karczmie. W niektórych gminach odbywało się to zawsze w tej samej gospodzie, w innych administratorzy zmieniali się.
- Zagroda z Loppem
(nl. Postje Loppem)
Mały i niski dom z XVIIIw. o konstrukcji szkieletowej nazywany był we Flandrii Zachodniej postje (małe stanowisko, posterunek). Obok domu stoją stajnia i stodoła z tego samego okresu.
- Kapliczka z Kortemark
(nl. Kapel Kortemark) - Domy na grobli z Wase/Kallo
(nl. Dijkhuisje Kallo)
Te dwa domy stały blisko siebie na polderach na lewym brzegu Skaldy. Poldery znajdowały się poniżej poziomu morza, a powodzie stanowiły realne zagrożenie, dlatego proste domy mieszkalne dla robotników dniówkowych, którzy pracowali w dużych gospodarstwach polderowych i nie posiadali własnych gospodarstw, często stały na szczycie grobli. W XVIII i XIXw. wiele takich zostało wybudowanych, czasem z drewnianą stajnią. Podejmowano wiele działań, aby zapobiec zalaniu, m.in. mieszkańcom tych domów nie wolno było wycinać torfu, bo mogłoby to naruszyć wytrzymałość wałów przeciwpowodziowych. Aby zapewnić utrzymanie wałów i cieków wodnych oraz przestrzeganie środków ostrożności, dla każdego obszaru wyznaczano sołtysa. Była to ważna funkcja. Sołtysi nie byli "prawdziwymi" (szlacheckimi) sołtysami, ale zazwyczaj pochodzili z zamożnych rodzin posiadających posiadłości na chronionym obszarze. - Stodoła z Zuienkerke
(nl. Schuur Zuienkerke)
Stodoła była własnością szpitala św. Jana, założonego w XIIw. Do opieki nad chorymi potrzebne były dochody, w związku z tym szpital posiadał kilka ziem i posiadłości poza miastem. Jedną z nich była zagroda Schoeringe, z której pochodzi ta stodoła.
Stodoła z wysokim, niemal spiczastym dachem, była bardzo powszechna we Flandrii Zachodniej. Powierzchnia dachu wynosi około 1200m², strzecha ma grubość 25-35cm i waży ok. 60 ton. Ułożenie tego dachu zajmowało 6 strzecharzom 40 dni. Zbiory przechowywano w takiej stodole w centralnym pomieszczeniu na worki pod dachem. Stodoła pełniła również inne funkcje poza magazynowaniem. Po lewej stronie od wejścia ludzie młócili zboże. Jak to było powszechne w rejonie Brugii, stodoła miała również wbudowane obory i chlewy. Świnie mogły być karmione z zewnątrz przez otwory w szczycie.
Obecnie w budynku ma miejsce interaktywna ekspozycja oparta na obrazie Pietera Bruegla Starszego "Między karnawałem a postem".
- Okop z domem z Beverlo
(nl. Schans met woonhuis Beverlo)
Po raz pierwszy okopy stały się ważne podczas konfliktów w 1.poł. XVIIw. Okop był budowany przez samych mieszkańców wioski, którzy mogli tymczasowo wycofać się do niego w razie niebezpieczeństwa, zabierając zwierzęta, zapasy żywności i najcenniejszy dobytek. Budowali tam kilka prostych szałasów lub małych domów z drewna i gliny ze słomianym dachem i maksymalnie dwoma pokojami, piec do pieczenia i zagrody dla świń. Dostęp do okopu był często utrudniony przez fosę lub staw, z mostem zwodzonym. Mężczyźni stali na straży na wałach, aby bronić okopu przed wędrującymi wojskami i bandami najemników.
W Kempen wioski często nie miały w pobliżu zamku ani otoczonego murem opactwa, dlatego prawie wszystkie społeczności wiejskie posiadały okopy. W 1962r. zbudowano replikę, opierając się na projekcie okopu Haspershoven z Overpelt. Znalazł na nim miejsce budynek w oryginale zlokalizowany w pobliżu okopu w Beverlo. Nie jest to typowy dom okopowy, ale dawny dom robotnika dziennego z ok. 1800r., składający się z kuchni, dwóch sypialni i dołączonej szopy dla kóz. Okop w skansenie został zbudowany przed rozbudową sekcji Flandrii W-Z i dlatego jest "wybrykiem" na tym obszarze.
- Stodoła z Oorderen
(nl. Schuur Oorderen)
W budynku z 1772r. oprócz pomieszczeń do przechowywania i młócenia zboża znajdowały się również stajnie dla bydła i koni (po prawej stronie). Na samym końcu był mały pokój z dwoma łóżkami dla służby. Posiadłość, do której należała ta stodoła, posiadało także inne budynki, razem tworzyły bardzo duże gospodarstwo. Budynki spłonęły w 1754r., ale szybko wzniesiono nowe, aby można było ponownie wydzierżawić posiadłość. - Kapliczka filarowa z Meerbeke
(nl. Pijlerkapel Meerbeke)
- Gospodarstwo z Lokeren
(nl. Woonhuis Lokeren)
Miejski charakter Lokeren jest ważnym wyjaśnieniem faktu, że wiele osób pracowało tam w handlu lub przemyśle, a tylko 1/4 aktywnej zawodowo ludności w rolnictwie. Niemniej ta posiadłość z XVIIIw. należała do zamożnych rolników ze Stakte-Lokeren. W 1895r. w gospodarstwie było ponad 3000 sztuk bydła, 2623 świń, 1005 owiec, kilkaset koni, kaczek i kóz, 2 osły i najprawdopodobniej szczególnie duża liczba królików. Lokeren było ważnym międzynarodowym centrum pozyskiwania sierści królików i zajęcy na produkcję filcu. Przetwarzanie sierści było brudną i niezdrową pracą: włosie było oddzielane od skóry za pomocą azotanu rtęci i przetwarzane na filc za pomocą oparów rtęci. Było to również bardzo szkodliwe dla środowiska.
Kominek w domu mieszkalnym pochodzi ze wschodnioflamandzkiej rezydencji w Elversele z pocz. XVIIw., sam kominek pochodzi prawdopodobnie z ok. 1700r. Wyróżnia się płytkami ze scenami biblijnymi. Płytki były dostępne w różnych przedziałach cenowych, ale na pewno nie były dostępne dla biednych rodzin. W domu można obejrzeć wystawę fotograficzną "Wejdź! Flamandzkie wnętrza w latach 1950-1970" autorstwa fotografki Evy Raes.
Poprzeczna trójnawowa stodoła ze stajniami mieści instalację wideo "The making of" autorstwa artysty Fritsa Jeurisa.
Kempen
- Młyn wodny z Lummen
(nl. Watermolen Lummen)
Od 1817r. stał wzdłuż rzeki Laambeek w wiosce Rekhoven. Jego konstrukcja wykonana jest z drewna i gliny. Obejmował również duży dom mieszkalny i stajnię. Pierwotnie spełniał dwie funkcje - mielono w nim nasiona oleiste i zboże, później był już tylko młynem zbożowym. Koła zębate i pozostałe elementy wewnętrzne pochodzą z Rooiermolen w Gruitrode, istniejącego już w XIIIw. - Drewniany krzyż z Molenbeersel
(nl. Kruisbeeld Molenbeersel)
Prawdopodobnie jest to kopia oryginalnego krzyża, upamiętniającego epidemię febry z 1828r., później używanego jako miejsce odpoczynku dla podróżnych. - Kapliczka z Westmeerbeek
(nl. Kapel Westmeerbeek)
Została zbudowana w 1845r. w stylu neoklasycystycznym i poświęcona Matce Boskiej. W skansenie umieszczona jest na skrzyżowaniu dwóch dróg, jak to często miało miejsce w przeszłości.
- Gospodarstwo z Oevel
(nl. Uitschoolhoeve Oevel)
Od XIIIw. było własnością opactwa z Tongerlo, które ściśle współpracowało z dzierżawcami ponad 100 gospodarstw, pomagając im słowem i czynem. Opactwo budowało farmy, dbało o naprawy i zapewniało dobre nasiona, co zapewniało dobre plony. Dzierżawca musiał corocznie dostarczać opactwu zboże, masło, ser i świnie oraz pewną sumę pieniędzy. 44-hektarowe gospodarstwo w Oevel, jedno z największych i najbogatszych w regionie, w 1402r. posiadało 5 krów, 6 cieląt, 4 konie i 40 owiec. Konie i bydło były prawdopodobnie wspólną własnością opactwa i dzierżawcy. Było dzierżawione przez jedną rodzinę przez prawie 150 lat - bardzo długi okres biorąc pod uwagę, że umowa dzierżawy zwykle nie przechodziła w drodze dziedziczenia. Krótkie dzierżawy pozwalało opactwu zastąpić złego dzierżawcę. Kiedy dzierżawca umierał, opactwo wybierało nowego.
Najemni pracownicy, służący i pokojówki byli zatrudniani na rok. Ci, którzy chcieli, mogli przenieść się do nowego pracodawcy. Kiedy przeprowadzali się, odbywała się uroczysta procesja ze śpiewem, składająca się z 10 lub więcej udekorowanych wozów, pożyczonych i własnych, załadowanych meblami, narzędziami rolniczymi, zbożem.
- Ogród warzywny
(nl. Groententuin)
Na kolację tradycyjnie już pojechaliśmy do Hasselt (Belgia). Tym razem usiedliśmy w restauracji "El Bocado". Zafundowaliśmy sobie "wystawny" posiłek z deserami oraz drinki, choć Mateusz musiał zadowolić się wodą :) Na rynku odbywał się właśnie koncert jakichś niderlandzkich piosenkarzy, pana i pani, śpiewających m.in. znane przeboje - nawet dość ładnie. Pan chyba jest dość znany, bo aplauz był spory, a widzowie ruszyli w tany. Czas minął bardzo smacznie i przyjemnie :)
15.08.2023
Mieliśmy jechać do Liège (Belgia), ale z powodu "wyprzedaży mienia" na ten dzień umówili się klienci, więc musieliśmy zostać w pobliżu. Pojechaliśmy zatem na spacer po lesie w okolicy Houthalen (Belgia) oraz na ostatni zapewne posiłek w Hasselt (Belgia).