Małgorzata Kowalewska
  alhenag63@gmail.com
banner
  • 27.01-12.02.2017

08.02.2017 (środa)

Pospaliśmy prawie do 9-tej. Po śniadaniu uskutecznialiśmy błogie lenistwo - czytanie, rozmowy, drzemka.

Na plażę poszliśmy około 13-tej. Stwierdziliśmy, że to najlepsza pora, bo słońce już tak nie parzy, a jednak ładnie opala i czasu na kąpiele - morskie oraz słoneczne - jest jeszcze sporo do zmierzchu. Tak trzeba było od początku...

Oczywiście kilkakrotnie kąpaliśmy się. Podczas którejś z kolei kąpieli źle "wyliczyłam" wyjście z wody i przy samym już brzegu fala mnie przewróciła. Zaryłam całym ciałem po piasku - grubym, ostrym, z wieloma drobnymi kamyczkami i skorupkami muszelek. Kiedy już w końcu się podniosłam, musiałam wejść ponownie do wody, by wypłukać piasek ze spodenek, a i tak później, pod prysznicem, okazało się, że dużo piasku wdarło się też do stanika, więc mycie było z naturalnym peelingiem... Miałam nieco poharatane kolana, a nawet dość mocno krwawiące, drobne rozcięcie. Na szczęście miałam przy sobie torbę, a w niej krem i plasterki.

Na plaży Patrycja "poprztykała się" z Mateuszem o fotki. Ona chciała mieć wspólne, śliczne zdjęcia na tle palm i oceanu, a On ciągle robił głupie miny. Za to ja - w roli fotografa - miałam ubaw po pachy :)

Po 17-tej poszliśmy na posiłek, znowu do "Moon Light". Po raz kolejny zamówione porcje - grillowana ryba oraz wieprzowina, jedna i druga z frytkami i surówką, kurczak na słodko - kwaśno, ryż curry i obowiązkowe soki - były tak obfite, że część jedzenia zabraliśmy ze sobą.

Jedzenie i zakupione w powrotnej drodze wino zanieśliśmy do hotelu i udaliśmy się na zakupy. Tego wieczora kupiliśmy większość suwenirów, głównie herbaty, przyprawy, kremy, drewniane bibeloty.

Po 20-tej usiedliśmy na tarasie z winem i kupionymi przeze mnie kandyzowanymi czereśniami w słoiku, we wściekle zielonym kolorze. Młodzież jednogłośnie stwierdziła, że nie są smaczne, ja - że się nie znają... Spać poszliśmy około 22.30.