Małgorzata Kowalewska
  alhenag63@gmail.com
banner
  • 27.01-12.02.2017

31.01.2017 (wtorek)

Mateusz obudził mnie o 7-mej, żebyśmy poszli wykąpać się przed śniadaniem, ale kiedy wyjrzałam z pokoju, stwierdziłam, że jest zbyt pochmurno i nie chce mi się moczyć o tej porze. Położyliśmy się jeszcze do łóżek.

Kiedy po 8-mej poszliśmy na śniadanie - zaczęło się przejaśniać i zza chmurek wyszło słońce. Mateusz sprawdził prognozę pogody, z której wynikało, że przez cały okres naszego pobytu jeszcze nie raz będzie padał deszcz. Trochę mnie to zmartwiło, ale cóż poradzić... pogody nie potrafię "zaczarować"... Na szczęście w kolejnych dniach okazało się, że wiatr rozpędził chmury i zapowiadane opady nie nastąpiły do samego wyjazdu.

Około 10-tej poszliśmy na plażę. Patrycja kupiła od plażowego sprzedawcy kokos. Wypiła sok, ale niestety - nie pojadła miąższu, ponieważ utargowaliśmy cenę, więc pan "ulotnił się" szybciutko i nie przekroił owocu, uznając zapewne, że nie zapłaciliśmy mu za takową przysługę.

Plażowi sprzedawcy pojawiali się oczywiście dość często, oferując odzież, olejki, przyprawy czy najróżniejsze bibeloty. Na szczęście nie byli tak nachalni, jak ich pobratymcy w Indiach, wystarczyło podziękować i odchodzili. Szczególnie zainteresował nas jeden z nich, sprzedający flagi cejlońskie, śpiewający przy tym - fałszując niemiłosiernie - hymny na cześć swego kraju. Był przy tym bardzo przyjacielski - kiedy powiedzieliśmy, skąd jesteśmy, zaśpiewał także coś o Polsce. Nie wsparliśmy go jednak zakupem, no bo... po cóż nam lankijska flaga? Widywaliśmy go prawie codziennie, ale chyba nie udało mu się niczego sprzedać, mieliśmy wrażenie, że wymachuje cały czas tą samą flagą.