01.02.2017 (środa)
Wstaliśmy trochę później po nocnym imprezowaniu...
Po śniadaniu wspólnie doszliśmy do wniosku, że tego dnia nie idziemy na plażę, ponieważ wszyscy co nieco cierpieliśmy z powodu nagłej opalenizny. Patrycja "padła". Posiedziałam przy basenie z Szymonem, który po jakimś czasie też zrejterował na drzemkę, a dołączył do mnie Mateusz.
Dopiero po 13-tej poszliśmy we trójkę wykąpać się w oceanie, Patrycja tym razem zrezygnowała. Mateusz i ja profilaktycznie wysmarowaliśmy się kremem z filtrem 50+, bo te kilkanaście minut w wodzie mogło okazać się "zabójcze". Wieczorem zauważyłam, że lakier na paznokciach rąk zżókł - chyba od kremu, bo innego wytłumaczenia nie znalazłam, tym bardziej, że na paznokciach stóp pozostał biały, perłowy. I to byłoby na tyle, jeśli chodzi o piękny manicure...
Woda w oceanie była cieplutka, ale fala silna. Przy wychodzeniu jedna mnie przewróciła, zaryłam "czterema literami" po piachu, ale najgorsze było to, że napływająca i powracająca woda tak mną miotała, że nie mogłam się podnieść, Chłopacy musieli mi pomóc.
Po powrocie do hotelu i prysznicu usiedliśmy przy basenie. Pan Szef zagadnął Mateusza, pytając o Polskę, a szczególnie o Oświęcim. Chwilę porozmawiali, a Mateusz później zastanawiał się, czy temat rozmowy nie został wywołany Jego tatuażem, który niektórzy mylą z Gwiazdą Dawida.
Dla Patrycji, Szymona i siebie sparzyłam kawę cynamonową, którą poprzedniego dnia kupiłam w markecie. Jej zapach rzeczywiście był inny, ale smak nas nie "powalił".
Około godziny 16-tej wyszliśmy do miasta na posiłek. Tym razem w "Burger Bar" zjedliśmy burgery z frytkami, które były bardzo smaczne i relatywnie tanie, choć w przeliczeniu na złotówki niekoniecznie. Później ulicą przeszliśmy do głównej plaży Hikkaduwa, gdzie w barze "Happy Waves" wypiliśmy soki ze świeżych owoców oraz zjedliśmy deser w postaci naleśnika z bananem i polewą miodową.
Postanowiliśmy wracać plażą. Kawałek dalej natrafiliśmy na zbiegowisko. Okazało się, że do brzegu podpłynęły dwa żółwie. Patrycja momentalnie włączyła filmowanie, ja pstrykałam fotki. Patrycja i Szymon weszli do wody, karmiąc żółwia jakąś wodną rośliną. Zabawa trwała w najlepsze, gdy nagle usłyszeliśmy, jak ktoś głośno krzyczy. Zorientowaliśmy się, że to jeden z tubylców wyraźnie beszta turystów, podchodzących do zwierząt. Myśleliśmy, że pan wścieka się o karmienie, tymczasem Mateusz dowiedział się od innego Lankijczyka, że problem tkwi w tym, iż jeden z obecnych na plaży tatusiów podszedł do żółwia z małym dzieckiem na ręku i pozwolił mu dotykać skorupy, czego robić nie wolno, ale niestety Mateusz niezupełnie zrozumiał wyjaśnienia. Chyba chodziło o to, że dotykanie żółwi jest niewskazane zarówno dla ludzi, jak i samych zwierząt. Była mowa o toksynach, zgromadzonych na skorupie oraz o tym, że żółwie boją się ludzi i bardzo łatwo je przestraszyć wręcz śmiertelnie, choć te zupełnie nie sprawiały wrażenia bojaźliwych.
Dalszy spacer plażą okazał się niemożliwy, ponieważ nie dało się przejść "suchą nogą", więc ulicą doszliśmy do hotelu i dopiero tam zeszliśmy na plażę. Zrobiło się już ciemno. W "Blue Note" trwały przygotowania do imprezy karaoke. Wypiliśmy po piwie i wróciliśmy do hotelu - Patrycja i Mateusz na drinka, ja na kawę, a Szymon do laptopa (uzależniony!!!).
Około 22-giej wróciliśmy w to samo miejsce na kolejne piwo. Paliło się ognisko, wypuszczano w powietrze lampiony, a muzyczka cały czas zapraszała do zabawy, więc niektórzy goście zdecydowali się na śpiew. Gdyby były tam jakiekolwiek polskie utwory, to może też odważyłabym się, ale niestety... Szymon "zaprzyjaźnił się" z pieskiem, którego widywaliśmy później jeszcze kilkukrotnie.
Spać poszliśmy około północy.