2.07.2023
Trzeciego dnia pospaliśmy nieco dłużej, ale jeszcze przed południem dotarliśmy metrem na wzgórze Montmartre (fr. Butte Montmartre), które w połowie XIXw. stało się ulubionym miejscem artystycznej cyganerii. To tam mieszkali i tworzyli swe dzieła m.in. kompozytorzy Fryderyk Chopin i Ferenc Liszt, malarze Auguste Renoir, Vincent van Gogh, Pablo Picasso i Salvador Dalí oraz jeden z najwybitniejszych tancerzy baletowych XXw., Polak z pochodzenia - Wacław Niżyński.
Po śniadaniu w "Cafe Chappe" weszliśmy na szczyt wzgórza, gdzie usytuowana jest Bazylika Najświętszego Serca w Montmartre (fr. Basilique du Sacré-Cœur de Montmartre), znana jako Bazylika Ślubów Narodowych (fr. Basilique du Vœu National), której białe kopuły widać niemalże z całego Paryża. Jest to zaraz po Wieży Eiffla najwyższy punkt w mieście. Podobno ze szczytu kopuły możliwy jest panoramiczny widok na tereny oddalone o 30 km we wszystkich kierunkach. Nie sprawdziliśmy tego...
Bazylika jest drugim najczęściej odwiedzanym zabytkiem sakralnym w Paryżu po katedrze Notre-Dame (prawie 11 mln pielgrzymów i odwiedzających rocznie), tak więc przeciskaliśmy się w tłumie. Przed świątynią stoją dwa posągi najbardziej lubianych przez Francuzów postaci: Joanny d'Arc oraz króla Ludwika IX Świętego.
Dzielnica Montmartre jest zaliczona do rejonów Paryża o historycznym znaczeniu, dlatego jej rozbudowa i przebudowa została ograniczona. Powłóczyliśmy się po uroczych uliczkach i klimatycznych skwerkach, chłonąc artystyczną atmosferę, choć nieco już zwietrzałą :) , ponieważ jeszcze przed I wojną światową większość artystów przeniosła się do dzielnicy Montparnasse. Przechodziliśmy obok budynku nr 49 przy ulicy Gabrieli (fr. Rue Gabrielle), gdzie zatrzymał się i pracował Picasso, kiedy po raz pierwszy przyjechał do Paryża w 1900r. na Światowe Targi. Na Placu Emila Goudeau (fr. Place Émile-Goudeau; francuski poeta) obejrzeliśmy jedną z Fontann Wallace'a (fr. Fontaine Wallace).
Później Patrycja zawiodła nas pod tzw. Mur Zakochanych (fr. Mur des Je T'aime).
W pierwszym dniu pobytu w Paryżu wysłałam moim Koleżankom pozdrowienia. Jedna, która pół roku wcześniej również była w stolicy Francji, napisała, że koniecznie powinniśmy napić się calvadosa na Montmartre. Stwierdziliśmy, że przysiądziemy gdzieś i skorzystamy z porady. Zatrzymaliśmy się w niewielkiej pizzerii "La Pétaudière". Usiedliśmy na zewnątrz tuż przy wejściu, a ze środka słyszeliśmy dźwięki pianina, co nie jest wyjątkowe w Paryżu. Kiedy Mateusz złożył zamówienie (4 x calvados, godz. ok. 13:30), nawet dwukrotne zapytanie i nieco zdziwiona mina kelnera nie dała nam do myślenia. Za to kiedy przyniósł kieliszki - lekko nas zamurowało... :) Do dziś nie wiem, dlaczego byłam przekonana, że calvados to wino, a kiedy mówiłam o nim, nikt nie sprawdził, co zacz... Tymczasem okazało się, że to mocny alkohol, w dodatku "bimbrowaty" w smaku, a ja takich nie lubię. Skończyło się tym, że Patysia i ja ledwo zamoczyłyśmy usta (coby jednak posmakować), a Panowie... no cóż... musieli się poświęcić i wypili po dwie lampki. Generalnie chyba Im to nie przeszkadzało, ale po degustacji wyraźnie było po Nich widać stan "lekkości umysłu" :) Kiedy Koleżance napisałam, że "nas załatwiła", odpowiedziała, że też piła z rańca :)
Na Montmartre roi się od knajpek i kawiarenek otulonych zielenią. Spacerując dalej stwierdziliśmy, że jesteśmy spragnieni, a i zapas cukru należy uzupełnić :), więc usiedliśmy w kawiarni "Adélaïde", ale tym razem obyło się bez alkoholowych niespodzianek, za to uraczyliśmy się słodkościami.
Zwiedziliśmy kościół św. Jana w Montmartre (fr. Église Saint-Jean de Montmartre), coby się lekko "rozgrzeszyć" :).
Później ruszyliśmy w stronę osławionego Placu Pigalle (fr. Place Pigalle) i dalej Bulwarem Clichy (fr. Boulevard de Clichy), przy którym usadowiony jest jeden z najsłynniejszych paryskich przybytków uciechy, od ponad stu lat ekscytujący publiczność występami o zabarwieniu erotycznym - Czerwony Młyn (fr. Moulin-Rouge).
Po przejściu promenadą Bulwaru Clichy Patrycja zarządziła powrót na kwaterę, gdzie odświeżyliśmy się nieco.
To właśnie tego dnia po raz drugi jechaliśmy metrem "na gapę". Po prostu tak się zdarzyło, że na którejś stacji nieczynne były bramki z kasownikiem. Weszliśmy więc na peron przez otwarte przejście i pojechaliśmy, a zakupione bilety posłużyły nam na kolejny przejazd.
Jak wspomniałam wcześniej, w tym dniu miała mieć miejsce niespodzianka, przygotowana przez Patrycję. Pod wieczór pojechaliśmy w zupełnie odmiennym kierunku. Najpierw udaliśmy się na obiadokolację do restauracji "Le Royal Cambronne", a następnie po zakupy do sklepu, do którego Patrycja i Mateusz nie pozwolili wejść ani mnie, ani Szymonowi. Podejrzewałam już, że wybieramy się na piknik (do plecaka został spakowany kocyk), ale dopiero u celu zorientowałam się, gdzie będziemy spędzać czas.
Spędziliśmy kilka bardzo miłych godzin na Polu Marsowym (fr. Champ-de-Mars). Co chwilę podchodził do nas jeden z wielu "trawnikokrążców", oferując napoje, alkohole, gadżety, których oczywiście nie potrzebowaliśmy, bo byliśmy we wszystko zaopatrzeni we własnym zakresie. Popijając winko/piwo, zajadając przekąski i niezdrowe chipsy relaksowaliśmy się. Słuchaliśmy też muzyki, bo w pobliżu "koncertował" jakiś zespół, a sporo osób tańczyło. Po zapadnięciu zmroku ujrzeliśmy wspaniałą iluminację świetlną Wieży Eiffla.
Do mieszkanka dotarliśmy po północy. Tego dnia już nikt nie miał ochoty na rozmówki towarzyskie :) Padliśmy do łóżek...