W Sâpâncie jest jedno miejsce, które zostało rozsławione na całą Europę, przyciągając turystów do tej niepozornej wioski. Miejscem tym jest Wesoły Cmentarz (rum. Cimitirul Vesel), zlokalizowany wokół cerkwi. Trudno się nie zdziwić, widząc taką nazwę miejsca spoczynku zmarłych.
Cmentarz w Sâpâncie zaprzecza zasadzie żałoby, a niemal każdy jego "lokator" przed śmiercią zdążył na różne sposoby podkreślić: "Nie płaczcie po mnie, bo nie tego od was oczekuję". Ojcem tej tradycji jest lokalny cieśla Stan Ioan Pâtraș, który najpierw rzeźbił domy, krokwie dachów, bramy, drzwi kościołów, sprzęty gospodarstwa domowego. I choć dobrze mu szło, któregoś dnia przestał. Znudził się? Dojrzał? A może po prostu, widząc starzejące się lokalne społeczeństwo, zaczął myśleć o własnej nieuchronnej śmierci i wtedy wpadł na pomysł, żeby jak najmniej boleśnie przyjąć ją do wiadomości? I tak od krzyża do krzyża, od zmarłego do zmarłego nadał lokalnemu przycerkiewnemu cmentarzowi w centrum wsi zupełnie nowe życie, rzeźbiąc kolorowe nagrobki od 1935r. aż do 1977r. - roku swojej śmierci.
Podkarpacki Marmarosz z wioską Sâpânța i wilgotnym klimatem kontynentalnym to kolorystyczna uczta przez cały rok. I z tego czerpał Stan Ioan Pâtraș. Jego zielenie to symbol życia, lasu, narodzin. Żółty to słońce, zboże, słomiane kapelusze, młodość. Czerwony - pasja, namiętność, ogień, dojrzałość. Czarny oznacza walkę i starość. A do tego gąszcz niebieskich krzyży - ich odcień otrzymał nawet nazwę błękitu Sâpânțy i jest symbolem nieba, czystości, czegoś, co jest poza ziemskim życiem.
Zdobny w motywy roślinne, rozety i scenki rodzajowe styl nieżyjącego już cieśli obowiązuje w Sâpâncie do dziś. Bez powagi, smutku, melancholii, bez szarości i osowiałego lastriko. Bez Chrystusowego cierpienia, cierni, bólu. Zmarłych źle się nie wspomina? A jeśliby tak napisać w epitafium, że ktoś cały swój żywot przepił, niezły z niego był ladaco, nie kochał żony, a ona zdradzała go z sąsiadem zza płota? Takie historie to tylko w Sâpâncie, bo tu nie ma hipokryzji. Bo niby dlaczego zmarły ma być lepszy od siebie żywego? Był, jaki był. I kropka. A śmierć? To brama do kolejnego życia, kto wie, może lepszego, kto wie, może z szansą na ekspiację? - powiadają autochtoni.
Misternie rzeźbione, kolorowe ikonki postaci jadących na motocyklach, tancerzy, prządek przy kołowrotkach, młynarzy, leśników, górników, kucharek w tradycyjnych strojach piekących ciasta, pasterzy na górskich łąkach, miejscowych dewotek. Robienie na drutach, tkanie kilimów, rąbanie drewna. Wesoły Cmentarz jest także, a może przede wszystkim, swoistą kroniką życia i śmierci lokalnego społeczeństwa - ten się utopił, tamta wpadła pod rozpędzone auto, a tę raził piorun, ktoś skoczył pod pociąg albo strzelił do wroga lub umarł w samotności, bo dzieci odeszły. Zmarli na koniec swojej doczesności zwierzają się tym, którzy zostali, ze swoich wad, pojmowania sensu życia, wyrzutów sumienia, pragnienia uczucia, skłonności do słabości, lęku przed miłością. Każdy grób to indywidualna spowiedź. A żarty z ludzkich słabości jakoś nikogo nie przygnębiają. Wszystko autentyczne i szczere.
"Tutaj ja spoczywam, Pop Toader się nazywam. / Na klarnecie ja grałem i palinkę popijałem, / o tym ja tylko myślałem, gdy po tej ziemi stąpałem. / Miałem też swoje smutki, żywot mej żony był krótki. / Ludziom wesoło śpiewałem, sam sobie w kącie płakałem."
"Byłem policjantem, tu i w Braszowie. Ion Stan się nazywam. / Teraz was pozdrawiam i salutuję, / bo już się więcej nie zobaczymy. / Świat opuściłem w 68. roku życia."
"Dmimitr Puiului mnie nazywano. / U cioci mej wesoło minęło me dzieciństwo. / Ona swych dzieci nie miała i mnie wychowała. / Mnie wychowała, mnie wyuczyła i ożeniła. / Szkołę o profilu komercyjnym ukończyłem. / Nauczyłem się, jak nalewać ludziom do pucharów. / Temu, co pijany był, więcej nie nalewałem. / Tego, co znał swój umiar, chętnie częstowałem."
"Od najmłodszych lat sierotą zostałam, / bez mamy się wychowałam. / Przędłam i tkałam, pomocy nie miałam, / sama wszystko robiłam i w domu, i na zewnątrz, / ponieważ mąż mi zmarł, przez wiele lat wdową byłam. / Umierając, dziękowałam swoim dzieciom za dobrą opiekę / i za to, że życie zostawiam w wieku 87 lat."
Nazywany po latach etnograficznym cudem Wesoły Cmentarz został odkryty w 1955r. przez francuskich turystów. Społeczność wioski bardzo pilnuje, by nikt inny prócz autochtonów nie był tu chowany. Bo co by było, gdyby przypadkiem jakiś smutas się trafił?
Rumuni umierają ze śmiechem - napisał ktoś w cmentarnej kronice. Trudno zaprzeczyć.
Stan Ioan Pâtraș, pochowany na Wesołym Cmentarzu, wyrył za życia na swoim nagrobku epitafium: "Chyba niczego złego w życiu nie zrobiłem, malowałem, kochałem i troszeczkę piłem". Własnoręcznie wykonał niemal 700 nagrobków na dwóch cmentarzach (jeden, mniej turystyczny, znajduje się na obrzeżach Sâpânțy), a swój dom - pracownię pozostawił uczniowi i kontynuatorowi swojego cmentarnego dzieła, Dumitru Popowi Tincu, u którego każdy, nawet turysta, może zamówić drewniany nagrobek ze swą podobizną. W 1999r. cmentarz w Sâpâncie wpisano na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Tak oto z wielkim przymrużeniem oka zmarli dali nieśmiertelność żywym.
Skąd się wziął ten niezmącony brak lęku przed śmiercią? Rumuni mówią, że ten ich śmiech przyszedł z przeszłości, z czasów, gdy wojownicy w wigilię wielkiej bitwy kultywowali rytuał wykpiwania śmierci, która mogła im wkrótce zagrozić. W ten prosty sposób oczyszczali swoje dusze i umysły z lęku. Odpędzali go, wiedząc, że w czasie walki mógłby stać się jedynie ich wrogiem. A tak stawał się perfekcyjnym systemem obronnym.
Czy my w Polsce boimy się śmierci? Patrzymy na nią nie jak na naturalną kolej rzeczy, ale jak na klątwę każdego z nas, ponieważ wobec jej nieuchronności wszyscy jesteśmy tacy sami - bezbronni. Na ogół towarzyszą jej więc płacz, smutek, bezradność. W Sâpâncie mieszkańcy, zdając sobie sprawę, że walki ze śmiercią nikt nie może wygrać, postanowili się z nią zaprzyjaźnić. Z dystansem i z nie do pojęcia dla polskiej kultury religijnej czarnym, lecz czystym humorem. Śmierć to dla nich brama do kolejnej przygody. I dzięki temu łatwiej im żyć, a jak wiadomo, ci, co nie boją się żyć, nie lękają się też śmierci.
Święta Zmarłych w Sâpâncie i w ogóle w Rumunii się nie obchodzi, ale nie znaczy to, że nie wspomina się tych, którzy odeszli. Każda rodzina wybiera sobie jeden dzień w roku, aby uczcić pamięć zmarłego, np. jego urodziny, i zbiera się w cerkwi na nabożeństwie, zabierając z domu kutię i wino, z którymi po mszy wędruje prosto na cmentarz, gdzie znajduje się około 900 wielokolorowych nagrobków. A tam wśród uśmiechów, półuśmiechów i śmiechów dzieli się "święconką". Z żywymi i umarłymi.